Alter-sekai'e stworzone przeze mnie (Egila)

  • Uwaga! Jeśli miałeś już konto na wcześniejszej wersji forum, wygeneruj nowe hasło przez funkcję Zapomniałem hasło.
Egil

Egil

Active member
Trochę tego jest… Lubiłem kiedyś brać udział w różnorodnych konkursach, a nawet zacząłem własną powieść. Nie rozpisuję się dalej, bo i tak się naczytacie :p

BloodMoon:

Bloodmoon

Od zwyczajnego morderstwa wszystko się zaczęło. Lecz morderstwo nie było jednak normalne. A przynajmniej nie znalezione zwłoki. Krwi w ciele prawie nic, a plamy wokół nie znaleźli. Całe w dodatku rozszarpane. Flaki wyprute i jakby nadgryzane kłami ogromnymi.
Sprawą zajął się Dante wraz ze swoją ekipą: Aranealem, Ignis, Tarą i Filodokem.

-Ignis, sprawdź dokładnie miejsce ugryzienia, możliwe, że ma jakies charakterystyczne ślady zębów. Fil zajmij się zbadaniem ciała. Araneal i Tara, przeszukajcie okolicę. Ja popytam, może ktoś coś widział albo słyszał. Aha, Fil, nie porozbijaj tego jeszcze bardziej.
-Ta… Łatwo powiedzieć – Filodok z lekkim obrzydzeniem spojrzał na zwłoki – a może zamienię się z Aranealem?
-Nie, zbadaj zwłoki – Dante ruszył z miejsca ku zbiorowisku ludzi zatrzymanych przez policje chwilę po znalezieniu ciała.
Kilka pierwszych osób znalazło się tu przypadkowo i Dante nie dowiedział się niczego, jednak zaraz po podejściu do przysadzistego mężczyzny zaklął. Nie znał go, ale wiedział czym się trudzi. Postanowił przepytać innych w nadziei, że nie będzie potrzebował jego pomocy. Niestety tak się nie stało. Po pewnym czasie, gdy wykluczył już wszystkich oprócz tajemniczego mężczyzny, Dante stanął naprzeciwko niego.
-Wiem kim jesteś - szepnął
-Cóż, ja również wiem kim jesteś, jednak również jak ty nie do końca – Głos miał raczej potężny, a ton wskazywał na duże doświadczenie życiowe, choć z wyglądu Dante dałby mu maksymalnie 30 lat.
Dante w końcu spojrzał na swojego rozmówce i omal się nie cofnął. Twarz mężczyzny okalała długa blizna rozpoczynająca się na czole, przechodząc przez prawe oko, czyniąc go na wpół niewidomym i kończąc się na środku policzka.
-Tak… to pamiątka po twoich znajomych – Mężczyzna zgadł z jakiego powodu wzdrygnął się Dante – Mam ją już od dawna.
-Jesteś ignorantem. Dlaczego uważasz, że znam tych, którzy ci to zrobili?
-Nie to miałem na myśli.
-Wiem. Kim jesteś?
-Przecież dobrze wiesz – przez bliznę uśmiech wyglądał wprost odrażająco.
  • Wiesz o co mi chodzi.
  • Jestem Merlous. Więcej nie musisz wiedzieć.
    Dante spojrzał jeszcze raz na jego twarz, odwrócił się i zaczął iść w stronę Ignis i Filodoksa. Po chwili zatrzymał się i spojrzał w stronę Merlousa.
  • Idziesz czy nie?
    Mężczyzna powoli ruszył z miejsca w stronę rozmówcy. Po chwili dołączył do Dantego, który zdążył już dojść do części swojej ekipy. Gdy tylko podszedł, Ignis momentalnie zareagowała. Zostawiła ranę po ugryzieniu, wyjęła mały nożyk z pochwy przy pasie i w ciągu sekundy chwyciła nieznajomego unieruchamiając go, trzymając broń na jego tchawicy na tyle mocno, że z rany zaczęła kapać krew. Merlous jedynie się uśmiechnął. Wiedział, że Dante nie pozwoli, aby ktoś skrzywdził jego jedynego informatora.
  • Puść go Ignis – niechętnie rozkazał Dante. Ignis posłusznie wykonała rozkaz, co Dantego wielce zdziwiło. Zazwyczaj musiał ją długo prosić aby, cokolwiek zrobiła. Merlous wyjął z kieszeni małą karafkę i wylał nieco na rękę. Przemył płynem ranę po ostrzu Ignis, a ta momentalnie się zagoiła.
  • Ale przecież to łowca! – Filodoks nie wyglądał na zadowolonego z poznania Merlousa – Na dodatek ma dostęp do Hyoscyanum!
  • Tak. Mi też się to nie podoba, ale to nasz jedyny informator w związku z tą sprawą. Merlousie poznaj Filodoksa i Ignis. Filodoksie, Ignis, poznajcie Merlousa. Łowce, jak zdążył zauważyć Fil.
  • Witam. A teraz, jeśli można, zaproponowałbym pomóc waszym przyjaciołom – i pobiegł w stronę pobliskiego lasu. Nikt nie zrozumiał o co mu chodzi, ale nie ulegało wątpliwości, że należało biec za informatorem – Łowcą.
Tara i Araneal przeszukali już wszystko co dało się przeszukać i większość tego, czego się nie dało. Z pustymi rękami wracali do Dantego. Od razu zauważyli jakiegoś mężczyznę, któremu Ignis przyciskała nóż do gardła. Nie przyśpieszali. Nie było po co. Ignis miała wszystko pod kontrolą. Dante coś powiedział, Ignis puściła mężczyznę, na co Filodoks zareagował krzykiem. Następnym co zobaczyła Tara był płócienny worek założony jej na głowę. Araneal zdążył jeszcze zareagować i uderzył atakującego w głowę, niestety niedostatecznie mocno. Agresor zacisnął worek na głowie Tary jeszcze mocniej, a Araneal dostał od kogoś dość silnie w kość skroniową i zemdlał.

Dante, Filodoks i Ignis dogonili Łowce, gdy ten przykucał w lesie i najwyraźniej szukał śladów.
  • O co chodzi?! czemu bieg…
  • Nie ma czasu. Ktoś porwał reszte waszej ekipy. Zmierzają mniej więcej w środek lasu.
  • Tarę i Araneala? Powinni dać sobie radę.
  • Wątpię. Śledzę te zgraję od dawna. Tym razem zaatakowali przywódcy, z tego co widziałem nie mogły to być otępieńce. Na coś się szykują – Znów zaczął biec, a część ekipy, która nie szła na zwiady ruszyła za nim.
  • Otępieńce? Co one tu robią? Myślałam, że nie wychodzą poza krypty, a tym bardziej poza cmentarz.
  • Też tak myślałem. Do czasu gdy mnie zaatakowali i zmasakrowali całą restauracje. Nie oszczędzili nikogo.
  • Straszne.
  • Naprawdę się tym przejmujesz?
  • Tak. W przeciwieństwie do tego co myślisz. Nie jesteśmy nic nie czującymi mordercami.
  • Nie to miałem na myśli. Chodziło mi raczej o to, że zazwyczaj przejmujecie się jedynie kimś kogo znaliście lub kto mógł wam w czymś pomóc.
  • a czy wy jesteście inni? – nie zdążył odpowiedzieć, choć może wcale nie chciał. Wbiegli na polane w środku lasu. Ignis omal nie zwymiotowała. Łowca i Dante zaklęli. Filodoks zrobił się nieco bledszy.
    Cała polana była usiana krwią i trupami. Na drzewach porozwieszano wisielców. Z niektórych wycięto różne części ciała. Wokoło panował smród trupów wyczuwany jeszcze przed wejściem na miejsce masakry.
  • Co… kto… po co? – Ignis zszokowana widokiem nie mogła wydusić słowa.
  • Otępieńcy i… - Merlous przyklęknął przy jednym ze zmasakrowanych trupów, któremu brakowalu nóg, jednej ręki i żołądka - jeżeli dobrze rozpoznaje ślady zębów, to również ghule. Zapewne szykują się do odprawienia jakiegoś rytuału. Po to potrzebne im ludzkie organy… a po ilości trupów zaklęcie które chcą rzucić musi być naprawdę silne…
  • Przy takiej ilości organów można rzucić tylko jedno zaklęcie… - Filadoks w końcu zdołał coś wyksztusić.
  • Tak – Dante był wyraźnie zdenerwowany – zaklęcie krwawego księżyca.
  • Krwawego księżyca? Co to takiego?
  • Widzisz Ignis – rozpoczął Łowca – pięć wieków temu użyto go po raz pierwszy. Wezwano z zaświatów dusze, które z czasem przeobraziły się w otępieńce, ghule, ścierwojady, opętanych i całą resztę demonów.
  • Mówisz o ehkrizmie. Nie wiem jak nazywają to ludzie i wilkołaki… ale wampiry używają określenia ehkrizm. Znaczy mniej wiecej tyle co „święto duchów”.
  • Dokładnie. A wiesz kiedy przypada święto duchów?
  • No… jutro.
  • Tak. Zaklęcia można użyć tylko w czasie pełni święta duchów. Chcą to zrobić jutro.
  • Ale po co im Tara i Araneal?
  • Pierwsze zaklęcie krwawego księżyca rzuciły trzy wilkołaki i wampir. Zginęło wtedy dwoje z czterech rzucających zaklęcie. Porwali ich aby zginęli zamiast nich.
  • Czyli będzie im trzeba jakoś pomóc?
  • Tak. Jakoś trzeba, szczególnie że pełnia za – Merlous spojrzał na zegarek – 20 godzin.
  • Już czwarta?
  • Druga. Kto mówił, że zaklęcie trzeba rzucać o północy? A teraz, gdzie tu jest największy cmentarz?
  • Nie ma. Najbliższy jest jakieś pięćdziesiąt kilometrów stąd.
Araneal ocknął się w jakimś mokrym pomieszczeniu, do którego nie docierało żadne światło. Nie mógł się ruszyć. Chciał krzyczeć, ale nie potrafił otworzyć ust. Nie wiedział co się z nim dzieje przez następne trzy godziny. W końcu usłyszał jakieś kroki. Odwrócił się w stronę nadchodzących kroków, a po chwili widział już kto szedł w jego stronę. Kobieta oświeciła lampę olejną wiszącą gdzieś przy suficie. Pomieszczenie w którym się znajdował przypominało kryptę, z kamiennym sarkofagiem na samym środku. Kobieta uśmiechnęła się. Jednak w uśmiechu znajdowała się jedynie kpina i pogarda. Wyjęła mu knebel z ust.
  • Gdzie jest Tara?!
  • A czy to ważne? Nic jej nie jest. Przynajmniej na razie.
  • Gdzie ona jest?!
  • Skoro koniecznie musisz wiedzieć znajduje się w innej krypcie. Na innym cmentarzu. Nie wiem jednak po co ci ta informacja, skoro i tak nie przeżyjesz kolejnej nocy.
  • Kim jesteś?! Czego chcesz?!
  • Czemu krzyczysz? Jestem Eriel. Chce jedynie, aby ci, którzy umarli, a nie spełnili do końca tego czego chcieli w życiu mieli drugą szanse.
  • Niby w jaki sposób?
  • Mówi ci coś zaklęcie krwawego księżyca? Zwane pospolicie świętem duchów? – Znów się uśmiechnęła.
  • Krwawego… Nie! Jesteś nienormalna! Wiesz jakie będą tego skutki?!
  • Tak. Choć myślę, że ty nie wiesz.
  • Otępieńcy… Ghule… Przywołasz demony!
  • O nie. Nie o to chodzi. Nie do końca. 500 lat temu zaklęcie zostało powstrzymane. Ktoś wytrącił z kręgu dwóch czarowników, obciążając dwóch pozostałych zbyt wielką mocą, co wypaliło ich dusze. Zaklęcie zostało przerwane, a że nie zakończono drugiego etapu powstałe istoty były jedynie duszami. Dopiero później przekształciły się w ciała. Niszcząc ciało demona niszczysz zarazem jego duszę. My natomiast mamy zamiar dokończyć zaklęcie, dzięki czemu przyzwane istoty po zniszczeniu ciała będą mogły do niego wrócić i zregenerować. W ten sposób staniemy na czele armii nieśmiertelnych ożywieńców.
  • Wy? Czyli kto? – głos wilkołaka zaczął się załamywać.
  • Ja oraz mój kompan, który pilnuje aktualnie twojej przyjaciółki. Natomiast wy pomożecie nam w wykonaniu zaklęcia. Wiesz kto leży w tym sarkofagu? Harelg’is Firmatic. Jeden z kapłanów odprawiający rytuał pięć wieków temu. Pamiętasz gdy mówiłam ci o spaleniu duszy dwóch czarowników? No cóż… to nie do końca prawda. Mikroskopijna część ich dusz została uwięziona w ciałach. Po spędzeniu tu dziesięciu godzin wchłoniesz tą resztkę. To samo z twoją przyjaciółką. Tylko w ten sposób można powtórzyć zaklęcie.
    -Nie uda wam się to!
  • Zobaczymy – uśmiechnęła się.
  • A ty? Również spędziłaś noc w krypcie?
  • Nie. Widzisz… Fugo erk’dmali, jeden z czarowników był moim dziadkiem. Niedługo po tym jak umarł mój ojciec zostałam przemieniona w wampira. Żyje od jakiś 450 lat. Jakieś 100 lat temu dowiedziałam się o zaklęciu mojego dziadka, że potrafiło wskrzeszać zmarłych… że mogłoby ożywić moich rodziców – uśmiech znikł z jej twarzy zastąpiony przez pojedynczą łzę - Zaczęłam szukać więc jakiegoś krewnego czwartego czarownika. Znalazłam go 40 lat temu. Niestety nie zgadzał się na rzucenie zaklęcia, więc poczekałam aż urodzi mu się dziecko i go zabiłam. Następne 18 lat zajmowałam się wychowywaniem smarkacza. Niedawno skończył 30 lat. Dokładnie tyle ile należy ukończyć aby rzucić zaklęcie o takiej mocy.
    Uśmiechnęła się, z powrotem go zakneblowała, zgasiła Lampe i wyszła.
Merlous prowadził. Dante siedział z przodu. Filodoks i Ignis z tyłu. Wszyscy oprócz łowcy trzymali rękę na kaburze. Do rytuału pozostało 18 godzin.
Pierwsze 30 kilometrów przeszło gładko, jednak po chwili cos po prostu wyrosło przed nimi na jezdni. Merlous nie zdążył wyhamować i roztrzaskał samochód o przeszkodę. Wilkołaki i wampirzyca szybko wyciągnęli browningi i wygramolili się z rozbitego auta. Łowca wyciągnął dziwne shurikeny. Powoli podeszli do martwego ciała. Filodoks przewrócił trupa butem.
  • Ścierwojad.
  • Uważajcie. One nigdy nie działają same – Na te słowa, jak na zawołanie z ziemi zaczęły wyłazić ścierwojady i okrążać drużyne.
  • No i wykrakałeś Dante… - krzywo uśmiechnął się Filodoks i zabił jednego ścierwojada celnym strzałem w głowę
  • Ścierwojady mają doskonały węch, ale są zupełnie ślepe. Możnaby je jakoś oszukać – Ignis zestrzeliła kolejnego.
  • Jakoś można – Dante zestrzelił szybko dwóch wrogów i schował broń – ale nie trzeba. Osłaniajcie mnie.
  • Co chcesz zrobić? – Łowca rzucił trzema gwiazdkami uśmiercając trzy demony. Musiał jednak wyjąć w końcu nóż. Ścierwojady zaczęły podchodzić zbyt blisko. Rozpłatał gardło nacierającego wroga, a potem wbił w serce drugiego.
  • Zobaczysz – Dante uśmiechnął się i wrzasnął. Jego skóra zaczęła pękać. W kilku miejscach popłynęła krew. Mięśnie rozrastały się. Dante krzyczał. Z rąk wyrastały pazury. Głowa powoli zaczęła przypominać pysk psa. Wilka. W końcu na całym ciele pojawiła się sierść – Mamy trzy godziny do zachodu księżyca, ścierwojady nie mogą wyjść gdy księżyc jest za horyzontem – wycharczał.
    Bitwa zamieniła się w masakrę. Filodoks również dokonał przemiany. Merlous zamienił nóż na krótki miecz i ropłachtywał gardła nadciągających przeciwników. Ignis również schowała nóż i zaczęła gołymi rękami urywać demonom głowy. Dante wraz z Filodoksem biegali po pobojowisku rozszarpując ścierwojady pazurami i kłami. Bitwa toczyła się nieustannie przez trzy godziny. W końcu księżyc zaszedł, a wszystkie ciała i nadal żywe demony rozsypały się w popiół.
    Ignis zemdlała. Dante zaklął.
  • Pomórzcie mi! Trzeba ją zawinąć w coś i włożyć do bagażnika! Inaczej skończy jak oni - Dante rozejrzał się po pobojowisku na którym leżał sam czarny proch. Zakrzyknął zamieniając się z powrotem w człowieka.
    Mężczyźni zdjęli kurtki, owinęli nimi towarzyszkę i przenieśli ją do bagażnika. Na początku próbowali pchać samochód , jednak był tak zmasakrowany, że w końcu zabrakło im sił. Postanowili przeczekać dzień, odpocząć, a potem przebiec pozostały dystans.
Tara splunęła.
  • Słuchaj, jeszcze raz mnie oplujesz, a nie ręczę za siebie! – Azir był coraz bardziej zdenerwowany.
    Tara splunęła.
  • Nie! Teraz to zobaczysz! – Azir podszedł do tary i chwycił ją za gardło – I co? Nadal będzisz taka odważna?
  • A będę! – wycharczała i uśmiechnęła się na ten swój sposób. Mężczyzna nie mógł jej nic zrobić. Do rytuału potrzebowała pełni sił. Zdradził jej w zasadzie wszystko, plan, na czym polega rytuał, nawet gdzie znajduje się Aranael. „Taa… - pomyślała Tara, zaraz po tym jak skończył gadać. Co zrobił gdy tylko zaczęła udawać słodką i niewinną – Facet z pewnością powinien częściej widywać się z dziewczynami”.
    Azir zwężył oczy. Puścił Tarę i odszedł na drugi koniec mauzoleum. Po chwili zasnął.
    Tara odetchnęła. Wyjęła ręce z więzów, które odplątywała w czasie rozmowy. Po cichu wymknęła się z krypty. Gdy tylko znalazła się na dworze wzięła głęboki wdech. Po godzinach spędzonych w grobie, zwyczajne powietrze nabierało pięknego zapachu. Spojrzała na zegarek.
  • Szlag – Dochodziła już osiemnasta. Ruszyła biegiem ku najbliższemu domostwu.
Siódma. Słońce powoli zaczęło zachodzić. Jeszcze moment. Zaszło.
Dante otworzył bagażnik. Odwinął wampirzycę i powoli zaczął budzić. Ignis ocknęła się i przeciągła. Gdy zorientowała się w sytuacji zaklęła.
  • No i na co czekacie?
  • Aż się obudzisz.
    Ignis przeciągła się po raz drugi.
  • No więc, obudziłam się.
  • No więc, biegniemy – Dante uśmiechnął się zawadiacko, chwycił swoją kurtkę, przemienił się i zaczął biec. Filodoks zrobił to samo. Łowca wyciągnął jakąś małą buteleczkę, wziął kilka łyków i poczęstował napojem Ignis.
  • Acceleratio?
    Merlous pokiwał głową. Ignis napiła się i oboje ruszyli za wilkołakami.
Tara spojrzała na zegarek. Zaklęła. Spojrzała na zapożyczoną mapę, która, wbrew zapewnieniom Tary, już pewnie nie wróci do właścicieli. Do cmentarza, na którym przetrzymywano Aranaela, było stanowczo za daleko. Zostały jej zaledwie dwie godziny, a na dobiegnięcie tam potrzebowała jakiś trzech. Zaklęła. Czemu tymi ulicami nikt nie jeździ?! Nagle zobaczyła stacje benzynową. Uśmiechnęła się i pobiegła w jej stronę.

Filodoks wyprowadzał Araneala. Dante, Ignis i Merlous próbowali powstrzymać Eriel, która bynajmniej nie chciała być powstrzymana i powoli ciągnęła naprzód ku osłabionemu wilkołakowi. Filodoks wyszedł na ulice, trzymając pod ręką przyjaciela. Szczęściem, przejeżdżała jakaś ciężarówka. Wilkołak wybiegł na ulicę i próbował zatrzymać pojazd. Udało się. Podszedł do drzwi, otworzył je i wpakował Araneala do środka. Zaczął tłumaczyć wszystko kierowcy, to znaczy zmyślać jak najęty. U kierowcy pojawił się uśmiech, który Filodoks dobrze znał.
-Tara?
Tara zdjęła czapkę, dotychczasowo zakrywającą jej twarz. Uśmiech nie znikał z jej twarzy, ale teraz doszedł do niego jeszcze śmiech. Fil nie mógł uwierzyć własnym oczą.
-Ale… Skąd ty tu…
Tara uśmiechnęła się.
  • Nie gaś auta! Lecę po resztę.
    W momencie gdy podbiegł do walczących, Ignis kończyła wypowiadać jakąś formułę. Niewidoczna siła uderzyła wrogą wampirzyce, ogłuszając ją. Filodoks zaczął wołać drużynę.
  • Szybko! Skombinowałem transport!
    Wszyscy ruszyli za wilkołakiem. Dante wcisnął się na przód, ale reszta musiała wgramolić się do przyczepy.
    Ignis zauważyła kierowcę.
  • Tara?
  • Hejka.
    Merlous złapał z lekksza oszołomioną oszołomioną wampirzyce i popchnął w stronę przyczepy. Tara ruszyła. Eriel wstała i zaczęła wrzeszczeć. Wymamrotała to samo zaklęcie, co wcześniej Ignis, ale uciekinierzy byli już za daleko.
  • No więc co teraz? – spokojnie i z lekką ironią zapytała Tara.
  • Cóż…- Dante również się uspokoił- Do pełni tylko pół godziny… Za wiele się nie wydarzy…
    Araneal ocknął się.
  • Dante…
  • Hm?
  • Czy ty książek nie czytasz?! Kiedy tak się mówi to oczywiste, że zaraz coś się stanie!
    Tara i Dante spojrzeli na niego. Ciężarówka w coś uderzyła.
  • Uch… - Dante dostał z czegoś w głowę i zaczęła ciec mu krew –Znowu ścierwojady?
  • Nie… Ściana…
    Wysiedli z ciężarówki. Wytrzeszczyli oczy. Na twarzy Araneala pojawił się wyraz tryumfu.
  • A nie mówiłem?
  • Przyjmij przeprosiny – Tara żartobliwie się przed nim ukłoniła.
    Przed nimi Stała brama do kaplicy. Kaplicy, przy której znajdował się cmentarz. Cmentarz, na którym miał odbyć się rytuał.
  • Ile zostało czasu? – Ignis jako pierwsza ocknęła się z zaskoczenia.
  • Em… piętnaście minut.
  • Nic się nie stanie przez pięt…
    -Dante! Przymknij się, zapomniałeś co mówiłem?!
    Z cmentarza za kościołem wystrzelił słup białego księżycowego światła. Docierającego prosto na księżyc. Pełny księżyc. Ze słupa pociągły się cztery błyskawice. Jedna trafiła za kościół. Dwie pozostałe w Araneala i Tarę. Czwarta poleciała w kierunku, z którego uciekali. W kierunku Eriel. Błyskawice nie znikały. Utrzymywały się, a oczy Tary i Araneala zamgliły się. Po chwili zaczęli mamrotać w starożytnym.
  • Ktoś musiał aktywować zaklęcie.
  • Żaden problem… wypchnijmy ich… - Fil podbiegł do Tary i chciał ją wypchnąć, ale poraził go lekki piorun.
  • Naprawdę myślałeś, że ci się uda? – Dante był zażenowany
  • Spróbować nie zaszkodzi. Więc jak ich wypchnąć?
  • Trzeba zasłonić księżyc…
    Wszyscy spojrzeli na Łowce.
  • Hej! Ja zasad nie wymyślam!
  • W jaki sposób chcesz zasłonić księżyc?!
    W tym momencie jedna z błyskawic. Ta, prowadząca do Eriel, zrobiła się czerwona, a potem znikła.
  • Czar wypala ich dusze…
  • Wtedy… 500 lat temu… nikt ich nie wypchnął… Dwie dusze się wypaliły, a dwie pozostałe, nie miały dość energii, żeby podtrzymać zaklęcie – Łowca zaczął filozofować – idąc tym tokiem myślenia, historia się powtórzy… Jedna dusza wypalona. Teraz czas na drugą… Módlmy się, aby to nie dusze waszych przyjaciół zostały wypalone jako drugie.
    Wszyscy czekali. Słup zaczął zmieniać kolory, aż zaprzestał na krwawo czerwonym.
    Jedna z błyskawic zaczęła zmieniać kolor. Wszyscy odetchnęli. Błyskawica rozprysła się, jak poprzednia. Tara i Araneal bezwładnie upadli. Dante, Filodoks, Merlous i Ignis podbiegli do nich.
    Powoli zaczynali odzyskiwać przytomność.
  • Nic wam nie jest?
  • Nie… wszystko w porządku… Strasznie boli mnie głowa – Tara zakasłała.
  • Mnie też…
  • Wszystko będzie dobrze.
    Znad cmentarza zaczęły unosić się białe obłoczki. Niektóre bezkształtne, a niektóre z lekksza przypominające człowieka.
  • Dusze.
  • Tak… historia się powtórzyła.
    Wszyscy spoglądali z niepokojem na wzlatujące coraz wyżej obłoki. Na obłoki dusz.
Od zwyczajnego morderstwa wszystko się zaczęło. Lecz morderstwo nie było jednak normalne.

BloodMoon: the past halloween(niedokończone):

- Dzięki za informacje, może wpadnę. – Wampirzyca odłożyła na półkę kolejną wyczyszczoną szklankę po piwie.
-Tylko pamiętaj, żeby nikogo nie przyprowadzać.
  • Spokojnie, nie pierwszy raz będę na tym twoim spotkaniu. – Puściła oko do rozmówcy.
  • Tylko przypominam.
  • Nie trzeba. – Odłożyła ostatnią szklankę – No dobra, skończyłam. Idziemy?
  • Tak.
    Ignis wyłączyła wszystkie światła, zamknęła drzwi od baru i razem z przyjaciółką wyszła na polowanie. Noc była jasna, księżyc świecił wyjątkowo jasno. Ignis uśmiechnęła się. Będzie trudniej, bo ofiary będą mogły łatwiej zobaczyć wampirzyce. Jednak taka sytuacja zawsze cieszyła Ignis. Odkąd w zeszłe Halloween uwolnione zostały dusze podczas okropnego rytuału, a grupa najbliższych dla Ignis przyjaciół rozeszła się, aby kontrolować wszelkie poczynania tychże dusz na świecie, Ignis nie miała, w jaki sposób trenować, a nie chciała wyjść z wprawy. Rada przydzieliła jej Polskę, chyba najspokojniejszy region ze wszystkich. Jedyne istoty ciemności, które w nim występowały to wampiry i wilkołaki. Żadne ścierwojady ani demony jakoś chętnie nie odwiedzały tego państwa.
    Ignis oparła się o ścianę w jej ulubionym miejscu. Tędy zawsze ktoś przechodził. Przez chwile wampirzyca po raz kolejny oglądała widoczny z tego miejsca stadion. Po chwili obok niej ktoś przeszedł. Samotnie. Ignis uśmiechnęła się.

  • Jeszcze raz… Co takiego widziałaś? – Psycholog spytał po raz trzeci.
  • Już mówiłam. – Dziewczyna, wyglądająca na jakieś czternaście lat, coraz bardziej się denerwowała.
  • Tak, ale nie do końca zrozumiałem… Spotkałaś się z przyjaciółkami, a potem rozłączyłyście się, bo miałaś iść do domu…
  • Tak.
  • I po drodze wpadł na ciebie jakiś mężczyzna w zielonej czapce, który wyrwał ci z ręki komórkę…
  • Czy w Pana zawodzie leży powtarzanie wszystkich słów pacjentów? – Psycholog zignorował tę uwagę.
  • Zaczęłaś za nim biec, lecz wyprzedził cie inny mężczyzna, który, jak z twojego opisu wynika miał około trzydziestu lat…
  • Taaak… Jest Pan pewien, że to mnie trzeba leczyć? Ma Pan coś ze słuchem, czy może tak wolno Pan jarzy? – Psycholog znów zignorował uwagę.
  • Biegłaś dalej i dogoniłaś ich dopiero w jakiejś uliczce. Ten drugi, trzydziestolatek, próbował namówić spokojnie tego złodzieja do zwrotu komórki, ale nic to nie dało.
  • Pana skrytym marzeniem jest bycie narratorem w książkach kryminalnych? – Psycholog nie zareagował.
  • Ten w zielonej czapce wyciągnął nóż i…
  • I wbił go temu trzydziestolatkowi w brzuch… Rozumiem, że będę to powtarzać jeszcze kilka razy…
  • Ale on nic sobie z tego nie zrobił?
  • Nie. Wyjął nóż z brzucha, wyrzucił go i drapnął w twarz tego w zielonej czapce. Tyle, że jego ręka przez chwile wyglądała jak jakaś ogromna, włochata łapa.
  • Ten złodziej wypuścił komórkę…
  • I uciekł. Szybko podbiegłam do tego trzydziestolatka, żeby mu podziękować i wtedy zauważyłam, że strasznie krwawi. Chciałam zadzwonić na pogotowie, ale on mi zabronił. Wyciągnął jakąś malutką buteleczkę i się z niej napił… i wtedy jego rana… no… zrosła się… Tak po prostu… Na moich oczach…
    -Tak… Och… Niestety, skończył nam się czas… Wydaję mi się, że powinniśmy się częściej spotykać… Przyjdź do mnie za tydzień o tej samej godzinie.
  • Dobrze. Dowidzenia.
  • Dowidzenia, dowidzenia…
    Ruda dziewczyna opuściła budynek. Na początku szła sama, lecz po chwili dołączył do niej mężczyzna. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat.
  • Powiedziałaś mu całą prawdę?
  • Tak.
  • Uwierzył?
  • Nie. Tak jak mówiłeś.
  • To dobrze.
  • Kim jesteś? Jak się nazywasz? I… co się stało z twoją raną? Obiecałeś, że powiesz…
  • No więc… Nazywam się Dante…

  • Obserwują cię… - Facet w garniturze trącił łokciem towarzyszącą mu tego wieczoru przyjaciółkę.
  • Wiem o tym Araneal. Bądź spokojny, nic się nie stanie.
  • Skąd możesz to wiedzieć?
  • Strzelam. Do tej pory mnie to nie zawiodło. Zresztą sam widzisz – Dziewczyna uśmiechnęła się do przyjaciela.
  • Lepiej ich nie prowokuj Taro…
  • Czemu?
  • Ech… Po co ja to w ogóle próbuję ci tłumaczyć… Będę czekał na zewnątrz.
  • Poczekaj, zaraz kończę. Podnoszę o pięć!
  • Taro nie przesadzaj…
  • Piętnaście… Warto ryzykować?
  • Nie.
  • Wchodzę!
  • Ech…
  • Sprawdzam! Cztery asy! Co?! Poker?! Ale to… Nie, to niemożliwe… to… Cholera!
  • I piętnaście tysięcy poszło w łeb… Trzeba było słuchać…

Wilkołak rozpłatał kolejnego ścierwojada, po czym odwrócił się odgryzł głowę następnego. Zawył do powoli zachodzącego księżyca. Odwrócił się uderzył nacierającego ścierwojada i padł bez ducha. Za nim unosił się ledwo widoczny obłok duszy, który wyciągał zakrwawione ostrze z wilczego truchła. Twój czas nadszedł Filodoksie…
  • Nie!!! – Filodoks obudził się z krzykiem w metrze – uch… To sen?
  • Mógłby pan być nieco ciszej? To miejsce publiczne… - upomniała go jakaś staruszka.
  • Oczywiście, przepraszam. – Ukorzył się, znów zamykając oczy.
  • Filodoksie. – ktoś go zawołał.
  • Tak… Ty?!
  • Mamy problem. Skompletuj drużynę i spotkajmy się… w Warszawie. W Polsce.
  • Polska… Tam patroluje Ignis?
  • Tak. Tam będzie najbezpieczniej. Ignis prowadzi bar. Skompletuj drużynę i spotkajmy się tam siódmego czerwca.
  • Ale jak ja ten bar… - Wilkołak przetarł oczy, lecz gdy znów je otwarł nikogo przed nim nie było. – Merlousie?! Gdzieś ty znowu jest?!
  • Proszę ciszej! Poszedł.
  • Och… oczywiście…

  • Witaj Ignis! – Filodoks przekroczył drzwi baru.
  • Fil?! Co ty tu do chol… Tara?! Araneal?! Dante?! Co do diabła?!
  • Nie cieszysz się, że nas widzisz? – Tara uśmiechnęła się i siadła przed ladą. – Poproszę pięć z sokiem.
  • Ekhem…- chrząknęła jakaś mała ruda dziewczyna stojąca nieopodal Dantego.
  • Och, przepraszam… Sześć.
  • A ta smarkula to kto? – Ignis krytycznie spojrzała na dziewczynę.
  • Moja córka – oznajmił Dante z uśmiechem – Adoptowana ma się rozumieć.
  • Wie?
  • Tak, wie.
  • A więc witam… ale najpierw… co wy tu do cholery robicie?! Tak dawno nie mieliśmy kontaktu, a wy tu nagle bez zapowiedzi…
  • Fil nas zebrał. – Odezwał się Araneal.
  • Ale po co?
  • Nie mam pojęcia… Spotkałem Merlousa… A w zasadzie to on spotkał mnie… umyślnie. Kazał nam się tu dziś spotkać…
  • Ale po co… ?
  • Z tego samego powodu, z którego współpracowaliśmy wcześniej. – Z rogu baru odezwał się potężny głos.
  • Witaj Merlousie… - Dante nie był wielce ucieszony z ponownego spotkania.
  • Witam. Mamy wiele do omówienia… Mam nadzieję, że się wyspaliście, bo przez tą i następną noc, raczej nie macie co liczyć na sen.
  • Dlaczego?
  • Dusze się odradzają…

  • Dlaczego jutro… Dlaczego tam? – Tara nie do końca zrozumiała.
  • Coś musiało nie wyjść… Coś… poszło nie tak… Może to dlatego, że ty i Araneal nie byliście potomkami tych dwóch czarowników? Sam nie wiem… Bynajmniej tym razem, dusze nie potrafią same z siebie stworzyć ciała. Będą próbowały je przejąć.
  • Jak się tam dostaniemy?
  • Cóż… - uśmiechnęła się Ignis – być może załatwię bilety… Ale ktoś będzie musiał mi pomóc… Ktoś z was zna się na hazardzie?
    Tara się uśmiechnęła.

  • Ignis! – Amneris się ucieszyła – Przyszłaś! I… z kimś… Przepraszam, ale czy ty jesteś głucha, czy może po prostu robisz mi na złość?
  • Przepraszam, nie bądź na mnie zła. Po prostu jestem w tym słaba, a bardzo czegoś potrzebuję…
  • A dokładniej?
  • Bilety na jutrzejsze „Wielkie spotkanie”. Przy okazji dokładam jeszcze dwa do puli.
  • Już zapisuję – Amneris wyjęła z kieszeni notatnik i coś odnotowała. – A co do biletów… Trudny towar…
  • Który można tu dostać.
  • Owszem można. Ty będziesz grać?
  • Nie. Z tego powodu przyprowadziłam przyjaciółkę.
  • Więc niech będzie! Gramy.
    Tara siadła przy stole, Ignis patrzyła. Na stół przynoszono kolejno ruletkę, karty i inne rzeczy służące hazardowi.
Elsword (mój ulubiony):

- Czcigodna! Czcigodna! – Rena zwinnie manewrowała wśród zielonych gałęzi magicznego lasu – Czcigodna!
Zdenerwowana elfka pędem przebiegła przez osadę i zatrzymała się przed wejściem do najwyższego pałacu.
Rozejrzała się. Nie dostrzegła nikogo. Powoli, z gracją podeszła do drzwi i wyciągnęła przed siebie rękę. W ziemie wbiły się trzy strzały.
  • Pozwól mi przejść Ashe! Mam ważną wiadomość dla Czcigodnej!
  • Wybacz Reno. Dostałem wyraźne polecenie, aby nie wpuszczać absolutnie nikogo bez pieczęci od Pani – z drzew dobiegł łagodny, męski głos.
  • Ale…
  • Reno, nie proś. Wiesz, że nie zmienię zdania.
  • Wiem przyjacielu. Nigdy nie złamałeś danego słowa. Ale pamiętaj również, że przysięgałeś spełnić każde me życzenie – elfka uśmiechnęła się. Ashe westchnął.
  • Reno…
    Ucichł. Po chwili Rena usłyszała szum drzew i elf zeskoczył z drzewa, lądując pół metra od niej. Ubrany był w liściastą tunikę, skórzane, obcisłe spodnie niekrępujące ruchów, na rękach masywne okute brązowe rękawice, dzięki którym jego palce nie ocierały się od ciękiej cięciwy założonego przez plecy łuku. Wbrew zwyczajowi, góra kołczanu skierowana była na lewą stronę od jego głowy. Twarz przesłaniał upleciony z małych gałązek i liści kaptur.
    Ashe chwycił przyjaciółkę za rękę i z troską na nią spojrzał.
    Elfka nigdy się nie uśmiechała. Robiła to tylko w dwóch przypadkach. Gdy coś nieźle przeskrobała lub gdy była ranna, a nie chciała, aby ktoś o tym wiedział.
  • Co zrobiłaś?
  • Nic, ja… - Ashe zdjął kaptur. Długie, białe włosy uplecione wcześniej pod kapturem okryły twarz elfa. Odgarnął je i spojrzał na nią.
    Rena opuściła wzrok i wyrwała rękę.
  • Musze porozmawiać z Czcigodną.
    Ashe nie odezwał się. Podszedł do zdobionych wrót, zdjął rękawice i dotknął ich, a te same się otwarły.
  • Idź.
    Rena przeszła obok niego i cicho podziękowała.
    Po wejściu do pałacu wrota zamknęły się, odcinając ją od zewnętrznego świata.
    Gdy później wychodziła już go nie widziała.

  • Czcigodna? – Rena powoli weszła do komnaty swej Pani.
    Oślepił ją ogromny niebieskawy błysk.
    Przed nią pojawiła się piękna elfka. Nie dało się do końca określić jej wyglądu, ani ubrania. Przepełniała ją energia EL.
  • Tak Reno? – Jej głos był łagodny, miły, a mimo to potężny. Był to najwspanialszy głos, jaki ktokolwiek mógł usłyszeć. Do niewielu on jednak dotarł. Niewielu miało wstęp do pałacu Najwyższej Elfki. Jednak Rena była jedną z tych, którzy mogli się tam dostać. To właśnie ją Czcigodna wybrała na strażnika Drzewa El.
  • Czcigodna… - Rena uklęknęła i opuściła wzrok – duchy lasu… ich jest coraz więcej. Wyczuwam jak przepełnia je energia… Boję się, że coś się dzieje…
  • Istotnie moja droga, coś się dzieje.
    Elfka spojrzała na swą rozmówczynie, ale momentalnie się opamiętała i z powrotem poczęła wpatrywać się w podłogę. Nawet jej, strażniczce drzewa El, najwyższego stopnia niedane było oglądać królowej.
  • Duchy wyczuwają momenty, gdy poziom mocy El wzrasta na świecie. Zdałaś studia nad magią, więc powinnaś to wiedzieć. Teraz moc El wzrasta do granic.
  • Jedyny czas, gdy takie coś ma miejsce to okres Wielkiej Nocy… ale to zdarza się przecież raz na 500 lat! A jakieś 200 lat temu przechodziliśmy przez ten okres…
  • Słyszałaś o Henirze?
  • Trochę… - Rena zamyśliła się – niedawno było o nim głośno… ale nie wiem o co chodziło…
  • Henir jest pierwszym znanym czarnoksiężnikiem, który dzięki energii El potrafi przenieść siebie i innych w czasie i przestrzeni.
    Rena spojrzała na czcigodną. Tym razem nie opuściła wzroku.
  • Ale… to przecież… to chyba nie możliwe…
  • Jednak mu się udało. Przez to jednak poziom energii El wariuje. Niedawno przeżywaliśmy Indirs. To właśnie wtedy chorowałam.
  • Przecież to niebezpieczne! Czy on wie o tym, jakie są skutki jego eksperymentów?
  • Wie. Ale to już nasza sprawa. Tymczasem ty musisz się zająć ochroną naszej wioski. Okres Wielkiej Nocy jest dla nas niebezpieczny. Ostrzeż wszystkich. Wiesz co należy zrobić w razie takiej sytuacji. Inaczej nie zasłużyłabyś na swoje miano.
  • Tak jest Pani.
    Rena prędko wybiegła z pałacu. Nikt jej nie zatrzymywał. Ashe zniknął. Rena nie zastanawiała się nad tym. Była zbyt przejęta.

Elfka wspięła się na najwyższe drzewo w osadzie. Jak zawsze spał na nim Alam.
  • Witaj Reno. Co cie tu sprowadza? – Alam jednak nie spał.
  • Witaj Alamie. Mam do przekazania ważną wiadomość. Z polecenia samej Czcigodnej.
    Alam skinął głową. Wykonał dziwny gest i gałęzie drzewa zaczęły się poruszać. Po chwili stworzyły małą altankę, do której Rena weszła.
  • Elfowie i stworzenia różnego gatunku – mimo, iż Rena mówiła cicho, jej głos nosił się po całym lesie. Sprawiała to magia altanki, w której elfka się znajdowała – Z pewnością słyszeliście już o Henirze. Jest to czarnoksiężnik, któremu udało się zawładnąć czasem i przestrzenią – Rena znajdowała się naprawdę wysoko, a mimo to usłyszała i zauważyła, jakie poruszenia wywołała ta informacja. Jednak nie tylko ona była tak niedoinformowana – Henir nie powściągnął wystarczających środków bezpieczeństwa i teraz, poziom energii El zmienia się – Rena mówiła wszystko co usłyszała od królowej – Za kilka dni możemy spodziewać się okresu Wielkiej Nocy! – teraz poruszenie wzrosło ogromnie – musimy się zabezpieczyć. Niech wszyscy zbiorą się na granicach lasu. Musimy utworzyć barierę.

Kilka godzin później każdy stał w wyznaczonym dla niego miejscu i mamrotał zaklęcie.
Rena wraz z dwoma innymi strażnikami – Ashe i Alamem zebrali się w centrum osady. Do nich należało utrzymanie całej bariery, aż zagrożenie nie minie.
Komnata, w której się znajdowali była ogromna. Po środku stał nexus. Kryształ dający życie całemu ludowi elfów. Stworzony był z najsilniejszego eldrytu, jaki kiedykolwiek istniał. Z eldrytu wyłupanego tysiące lat temu z meteoru, który przyniósł ze sobą moc El.
Strażnicy powoli podeszli do nexusa, spojrzeli na siebie i dotknęli go.
Rozbłysło niebieskie światło. Podobne do tego, w którym zawsze pojawiała się i znikała Czcigodna.
Wszyscy troje zniknęli.
Bariera nie pojawiła się.

Platforma unosiła się jakby w nicości. Wszystko było niebieskie. Poza platformą w powietrzu unosiło się kilka rzeczy. Nie dało się określić, czym one były.
Wszystko wydawało się mieć niebieską poświatę. Wszystko oprócz czterech osób znajdujących się na platformie. Trzech elfów i jednego człowieka w masce.
Elfy leżały bez ruchu. Człowiek z maską stał.
Henir się zaśmiał.

Ciąg dalszy nastąpi. (choć pewnie nie…)

Shakes & Fidget – Walentynki:
Shakes myślał. Była to dla niego jedna z najtrudniejszych i najboleśniejszych rzeczy. Była bardziej uciążliwa niż walka z gnomami… Bardziej uciążliwa niż bezprecedensowe nazywanie go konusem… Nawet bardziej uciążliwa niż Fidget… A naprawdę niewiele jest rzeczy bardziej uciążliwych od Fidgeta… jakby się nad tym zastanowić nie ma nic bardziej uciążliwego od Fidgeta… Może oprócz myślenia. A mimo to Shakes myślał.
W pewnym momencie do karczmy wszedł Fidget. Shakes wiedział, że to Fidget, bo tylko Fidget pachnie jak Fidget. Fidget przeszedł przez karczme w fidgetowy sposób i tak jak to Fidget potrafi, usiadł obok Shakesa.
  • Heeeeeeeeej Shakes!
  • Cześć Fidget.
  • Coooo robisz?
  • Myślę… - W karczmie zapanowała cisza, niektórym kufle wypadły z rąk, inni pospadali z krzeseł, a jeszcze inni w tym Fidget wpadli w gromki śmiech. Shakes zrobił Shakesową minę zrzędy – Hej! Zajmijcie się swoimi sprawami! Zdarza mi się myśleć! – co prawda była to prawda, ale zdarzało się to tak rzadko, że nie dali mu spokoju jeszcze jakiś czas, z wyjątkiem tych, którym piwo wypadło z rąk i zaczęli je zlizywać, żeby nie skapało przez szpary w deskach karczmy. Wtedy wypiłyby je myszy, a wszyscy wciąż pamiętali ostatnią plagę pijanych myszy.
  • Toooo… nad czym tak… hehe… „myślisz”?
  • Nad walentynką…
  • Oooo… a dla kogo ta walentynka?
  • Dla dziewczyny…
  • Nooo… tyle to wiem, ale dla jakiej dziewczyny?
  • No… dla Ignis…
  • I coś tam dla niej napisał, pokaż… „Kochana Ignis… Blablabla… jesteś taka kochana, że… Blablabla… wszystko co kocham… Blablabla” - Fidget usiadł – Hm… ja bym tu jeszcze machnął podpis.
  • Ale to ma być anonimowa walentynka.
  • Ooooj, nie wstydź się… - chwycił jego rękę - No już, pisz „Shakes”, widzisz? Od razu lepiej.
  • Ech… No niech ci będzie… A ty zrobiłeś już walentynkę?
  • Nooo pewnie. Do Tary. A teraz chodź, trzeba wysłać walentynki.
    Bohaterowie poszli na pocztę, po drodze tłukąc kilka goblinów i ratując niewinne damy, a czasem i dziewice, z opresji.
    Po zajściu na pocztę Fidget wziął od Shakesa walentynkę i zanim ten zdążył zaprotestować szybko włożył w kopertę i podał do listonosza. Chwilę później wyjął swój liścik, ozdobił go pazurami goblinów, jeszcze raz przeczytał, po czym również włożył w kopertę i podał listonoszowi.
  • Em… Fidget… Nie podpisałeś się…
  • Wiem! – zakrzyknął wychodząc z poczty.
    Schakes szybko go dogonił.
  • Ale… Czemu?
  • Bo miała być anonimowa.
  • Mi kazałeś dodać podpis!
  • Tak. Byłem ciekaw czy jak dodałbym podpis wyglądałaby lepiej… ale jednak podpis psół cały efekt. Żegnaj Shakes! – zawołał na odchodnym, zostawiając Shakesa samego na drodze z Shakesową miną zrzędy i tikiem w oku.
A na koniec historia mojej postaci, gdy jeszcze grałem w PBF SAO:

"…Kayaba Akihiko zdradza kolejne nowości jakich dotąd nie widzieliśmy…"
  • Egil! Obiad!
  • Zaraz zejdę mamo! - Odkrzyknąłem nie zwracając wielkiej uwagi na droczący się ze mną od jakiejś godziny głód i wciąż czytając nowy artykuł, który niedawno został opublikowany w sieci.
    "… Jak wiecie, NerveGuard jest zobrazowaniem najnowszej technologii, umożliwiającej przechwycenie bodźców wysyłanych przez mózg do ciała i odwrotnie. - mówi Kayaba - Dzięki tej technologii użytkownicy grający w Sword Art Online doświadczą czegoś, co do tej pory było tylko marzeniem. Znajdą nową rzeczywistość…".
  • Egil!
  • Już idę, idę! - Niechętnie wyłączyłem ekran monitora.

  • Co cię tam tak zajmuje, że obiadu zjeść nie możesz? - Mama była nieco naburmuszona tym, że musiała mnie znów kilka razy wołać na obiad.
  • Em… Nic takiego, jestem trochę zajęty - odpowiedziałem wkładając kolejną łyżkę zupy do buzi. Myślami wciąż byłem przed ekranem monitora i wertowałem kolejne artykuły dotyczące SAO.
  • Uhm… A czym dokładnie? - Nie odpuszczała.
  • Sword Art Online… - Mama zrobiła dziwną minę sugerującą zapewne, iż mam jej dokładniej wytłumaczyć, o czym mówię - Nie ważne. - Powiedziałem wstając od stołu. - Dziękuję. - Odłożyłem talerz i pobiegłem spowrotem do swojego pokoju.
__________________________________________________________________________________

[…]
  • To co, o siódmej idziemy do parku? - Zapytała Sophia.
  • No pewnie. - Od razu zgodził się Hei. Wszystko byle tylko mógł pobyć z Sophią.
  • Ym… Sory, dzisiaj nie mogę… - Skrzywiłem się. Cała trójka spojrzała w moją stronę.
  • Egi… To już czwarty raz. Co masz ważniejszego niż spotkanie z przyjaciółmi? - Lucy gniewnie spojrzała w moją stronę. Przełknąłem ślinę. Mimo niepozornego wyglądu, moja blond piękność wiedziała jak komuś dokopać.
  • Przepraszam… Naprawdę nie mam czasu… - Próbowałem nie patrzeć im w oczy.
  • Znów coś z tą grą, prawda? - Za dobrze mnie znała.
  • Z SAO… To znaczy… Niedługo mają rozpocząć się beta testy, chciałbym się tam dostać.
  • Egi… - Lucy wyciągnęła rękę, chwyciła mnie za brodę i zmusiła, bym na nią popatrzał. Jej wzrok wprost prowokował.
  • Obiecuję, że gdy tylko zakończą się wybory beta testerów będę należał cały do ciebie… Do was. - Szybko poprawiłem sie nie chcąc urazić dwójki moich przyjaciół. Wzrok Lucy złagodniał.
  • Przysięgasz?
  • Tak.
  • Dobra ludzie, dzwonek był jakieś… 8 minut temu? Chyba czas iść. - Odezwał się Hei, a po chwili całą czwórką powłóczyliśmy się na lekcję.
__________________________________________________________________________________
  • U-udało mi się! Dostałem się do beta testów! - Zaraz po przeczytaniu meila zadzwoniłem do Hei’a. Mimo, że to ukrywał, on również fascynował się NerveGear’em.
  • Nie gadaj… - Byłem pewien, że w tym momencie oczy wyszły mu z orbit. A przynajmniej były tego bliskie.
  • Za kilka dni ma przyjść wersja beta SAO… Nie mogę się doczekać! - Naprawdę byłem strasznie podekscytowany, ale… kto by nie był przy takim wydarzeniu. Zostać wyróżnionym spośród tylu chętnych.
  • Ej, ale dasz mi zagrać, co nie? - Te pytanie było pewne, niestety musiałem rozczarować mojego przyjaciela.
  • Sory, ale w meilu jest napisane coś o tym, że NG skanuje użytkownika i nie dopuści możliwości gry kilku osób dla jednej kopii beta…
  • No… w sumie to raczej normalne. W końcu gdyby była taka możliwość z tego tysiąca przerodziłoby się to pewnie w jakieś trzy tysiące beta testerów… A może i więcej… Ej, a nie ma jakiejś możliwości, żebym chociaż na chwilę zobaczył, jak to jest?
  • Nie wiem… Spróbuję do nich napisać, ale nie rób sobie nadziei, wątpię, aby to było możliwe.
  • Spoko, dzięki za chęci, a właśnie, Sophia kazała cię spytać, czy idziesz z nami dzisiaj na miasto?
  • Z wami czyli… - pozwoliłem mu dokończyć.
  • Z nami, czyli ze mną, z Sophią, no i oczywiście z Lucy. - Na tą ostatnią informację ucieszyłem się najbardziej.
  • W sumie… Czemu by nie? O której mam u ciebie być? - Ktoś zadzwonił do drzwi. Rodzice wyjechali w odwiedziny do babci, więc sam musiałem iść otworzyć
  • Tak w zasadzie, to myśleliśmy, że się nie zgodzisz. więc… - Otwarłem drzwi. - Chcieliśmy wziąć cię siłą. - Dokończył Hei uśmiechając się. Stał przed moimi drzwiami wraz z Lucy i Sophią.
  • Siłą? - Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
  • Więc… - Zaczął Hei, ale Lucy go uprzedziła.
  • Tak, siłą. Ostatnio cały czas siedzisz w domu, chodźże gdzieś w końcu! - Było to swego rodzaju oskarżenie. Rzeczywiście ostatnio zaniedbywałem zarówno ją jak i swoich dwóch najlepszych przyjaciół.
  • Wiem… - Zrobiłem smutną minę – Przepraszam. Ale pamiętasz jak obiecałem ci, że gdy skończą się wybory na Beta testerów, poświęcę ci… wam, tyle czasu ile zdołam? – Zacząłem wciągać buty.
  • Tak… - Lekko przewróciła głową i zmrużyła oczy – Czyżby…
    Wciągnąłem drugiego buta.
  • Dostałem się! – krzyknąłem i promiennie się do niej uśmiechnąłem. Odwzajemniła to i przytuliła mnie.
  • Wspaniale! Dostać się do beta testów… Gratulacje! – cmoknęła mnie w policzek. Mimo, że sama nie posiadała NerveGearu, tak jak ja uwielbiała gry i znała się na nich, przez co wiedziała jakim wyróżnieniem jest możliwość wzięcia udziału w czymś takim.
  • Dziękuję, nachyliłem się lekko i dałem małego całusa. – Rzeczywiście brakowało mi tego. – A teraz wybacz – powiedziałem uwalniając się z jej uścisku – Ale muszę się ubrać.
    Szybko wciągnąłem na siebie kurtkę, wyszedłem, przekluczyłem dom i schowałem klucz w najbardziej oczywistym i pospolitym miejscu, jakie jest możliwe – pod wycieraczką.
    Spojrzałem na przyjaciół.
  • To gdzie idziemy?
  • Najpierw do elektronicznego, muszę coś przekazać dziadkowi – Sophia wyciągnęła jakąś kartkę. – Podobno zabrakło mu papierowych, więc zadzwonił do mamy, a ona kazała mi przekazać mu to.
  • Um… A ile tam masz, może dziadek nie zauważy małego ubytku, gdybyśmy… - Pacnęła mnie w głowę, czochrając przy okazji dość długie jak na chłopaka włosy. – Au! – krzyknąłem dla odegrania mini szopki – Żartowałem – puściłem do niej oko. Tym razem dostałem od Lucy.
  • Oj chłopie – westchnął Hei. – Lepiej się nie odzywaj.
  • W takim towarzystwie może rzeczywiście lepiej jest trzymać język za zębami. – Jak się spodziewałem, oberwałem od obu dziewczyn i poleciałem do przodu, niemal upadając na śliskich płytkach.
  • Ech… Przepraszam, że tyle czasu byłem nieobecny. – Uśmiechnąłem się lekko do nich, gdy tylko odzyskałem równowagę… – Wybaczycie mi? – Zrobiłem skuszoną, żartobliwą minę. Przeszli obok mnie obojętnie, nie odzywając się nawet słowem i kierując się w stronę sklepu elektronicznego.
    Z uśmiechem rzuciłem się na nich – Egil! – pisnęła Sophia. Całą czwórką wylądowaliśmy w pobliskiej zaspie.
    Wstałem jako pierwszy. Przygnieciony przez dziewczyny Hei miał nieco gorzej z podniesieniem się, ale podczas, gdy Sophia sama zaczynała wydostawać się ze śniegu, ja podałem rękę Lucy, pomagając jej wstać. Z otwartymi ustami obejrzała swoją cyanową kurtkę i granatowe dżinsy. Cała była pokryta śniegiem.
  • Ty – spojrzała na mnie. – Już…
  • Oj… - wymsknęło mi się.
  • Nie żyjesz! – Krzyknęła rzucając się na mnie z uśmiechem godnym zabójcy. Chwyciłem ją, zakręciliśmy się i ponownie razem wylądowaliśmy w zaspie przygniatając Heia, któremu właśnie udało się wygrzebać.
  • Au… - Usłyszałem spod siebie. Pomogłem podnieść się przyjaciołom i ruszyliśmy do dziadka Sophii, po drodze nie mogąc przestać się śmiać.
__________________________________________________________________________________

Następne dni spędzałem zgodnie z obietnicą złożoną Lucy.

__________________________________________________________________________________
  • Egil!
  • Tak? – odkrzyknąłem mamie.
  • Coś do ciebie przyszło!
    Do mnie coś przyszło? Najechałem kursorem myszki na godzinę w dolnym rogu ekranu. Po dwóch sekundach pojawiła się data. Kso…
    Zbiegłem na dół po drodze niemal nie spadając ze schodów. Przyszło… Przyszło! - krzyczałem do siebie w myślach.
  • Gdzie to jest?! – krzyknąłem do mamy z uśmiechem na twarzy.
  • Tutaj – Podsunęła mi małą paczkę – Wiesz c o to takiego?
  • To… To musi być SAO! –wykrzyczałem radośnie.
    -To ta gra, którą ostatnio się tyle zajmowałeś.
  • Tak… W końcu przyszło - mówiłem rozdzierając papier okrywający pudełko gry.
  • I ile to kosztowało? – zawołała mama gdy już byłem na schodach.
  • Nic!
  • Jak to… - Nie dosłyszałem. Zamknąłem drzwi i Podłączyłem NerveGear. Załadowałem płytkę, założyłem kask i położyłem się.
    -Link start! – Zawołałem, a gra zaczęła się uruchamiać.
__________________________________________________________________________________

Szkoliłem się, aby jak najbardziej przypominać filmowego muszkietera z moich ulubionych filmów. Używałem wyłącznie rapiera i skupiałem się na celności oraz szybkości ataku. Udało nam się przejść zaledwie osiem pięter, gdy, po upływie miesiąca, moja beta-wersja gry przestała łączyć ze światem Sword Art Online. Czas beta testów dobiegł końca, a ja czułem ogromny niedosyt. Niecierpliwiłem się w oczekiwaniu na ostateczną datę premiery SAO.
W między czasie wszystko wróciło do pospolitej normy. W ciągu dnia spotykałem się z przyjaciółmi, a z Lucy układało mi się coraz lepiej. Wieczorami wychodziłem z nią na miasto, często odwiedzaliśmy się nawzajem . Gdy nie miała czasu przesiadywałem przed monitorem szukając nowych informacji związanych ze zmianami w grze i datą premiery.

__________________________________________________________________________________

Tak! Jako beta tester miałem pierszeństwo, jeśli chodzi o zdobycie gry, ale mimo to czułem ogromne podniecenie trzymając w rękach nowe pudełko. Tym razem okładka wyglądała inaczej. Poprzednio był to niebieski tytuł na czarnym tle. Teraz w tle umieszczony został stupiętrowy, latający zamek Aincard, w którym rozgrywała się cała akcja gry. W środku znajdowała się instrukcja, a jako, że do włączenia serwerów pozostał jeszcze dzień, zdążyłem przeczytać ją kilka razy, mimo, że cały system był mi doskonale znany. Tego samego dnia wieczorem po raz ostatni przed uruchomieniem gry wyszłem z przyjaciółmi. Gdy Hei dowiedział się, że w końcu doszedł do mnie dysk z grą, był niemal tak wniebowzięty jak ja. Lucy również podzielała moje szczęście, choć o samym Sword Art. Online nie wiedziała niemal nic. Obiecała mi też, że następnego dnia ma dla mnie coś specjalnego i choć do końca wieczoru nie dawałem jej spokoju, nie chciała mi zdradzić, co miała na myśli. Obiecałem Hei’owi, że pozwolę mu zagrać zaraz po mnie. Na szczęście oficjalna wersja gry zezwalała na używanie jednej kopii przez wielu graczy. Miał do mnie przyjść kilka godzin po tym jak sam zagram. Dziesięć minut przed ostatecznym startem serwera załadowałem płytę, założyłem NerveGear i położyłem się. Cały czas myślałem o tym, co mnie czeka w moim drugim świecie, choć pierwszy, ten realny i tak był perfekcyjny… No, prawie.
Jeszcze dwie minuty.
Potwory, labirynt, bossy… Może nawet uda mi się namówić Lucy do kupna SAO?
Minuta.
Szkoda, że Hei’owi nie udało się zdobyć gry… Jestem pewien, że w tym momencie szuka w internecie informacji o możliwości kupna podczas następnej sprzedarzy…
Jeszcze tylko kilka sekund…
  • Link Start!
Moją opowieść wkleję dopiero gdy ktoś skomentuje. Jak na razie forum mi na to nie pozwala… Limit znaków -.-
 
Ostatnia edycja:
Mako

Mako

Donator
Dziś już czytać nie będę ;) ale jutro z chęcią przeczytam :p
 
Ostatnia edycja:
Egil

Egil

Active member
Dzięki ci Makuś! Masz repa <3

A więc czas na moje opowiadanie(swoją drogą, nie ma ono tytułu, ma ktoś pomysł?)(niedokończone):

Rozdział 1
Światło
  • Luk! Sofii! Cisza! Zaraz wyślę was do kozy! – Nauczyciel coraz bardziej się denerwował.
  • Panie Jarku… tyle, że my jesteśmy w kozie… - rozłożyłem ręce ironicznie wskazując klasę, w której się znajdowaliśmy i rzuciłem samolotem, który trafił do akwarium.
  • W takim razie… no… ee…
  • Wyśle pan Luka do dyrektorki. – Sofii bezczelnie na mnie spojrzała i uśmiechnęła się. Spojrzałem na nią w sposób sugerujący, aby była cicho, co oznaczało, że jeśli się nie zamknie kolejny samolot wyląduje na jej twarzy i może wieźć ze sobą jakąś niespodziankę, jak na przykład kawałek dwutygodniowej kanapki, której jakoś nie mam serca wyrzucić. Wiedziałem, że powiedziała to dla zabawy, a gdyby profesor zgodził się wysłać mnie do dyrektorki, od razu stanęłaby w mojej obronie, twierdząc… dajmy na to, że to był tylko żart.
  • Taaak… Luk, jeśli nie przestaniesz pójdziesz na dywanik!
  • Dobrze, przepraszam… - nachyliłem głowę, aby nauczyciel nie zauważył uśmiechu.
    Gdy wrócił do czytania książki, spojrzałem na Sofii, której oczy jak zawsze błyszczały.
  • Przymknij się! Nie chce znowu słuchać kazania! – Szepnąłem do niej z wyrzutem, na co się uśmiechnęła.
  • Ależ Luk, nie wolno przeszkadzać na lekcji. To naprawdę niegrzeczne. – Uśmiechnęła się zadziornie.
  • Ech… weź przestań… Gadasz jak jakaś polonistka…
    Mrugnęła do mnie i wróciła do odrabiania zaległego zadania z matematyki.
    Stwierdziłem, że skoro i tak nie mam nic do roboty, a nie chcę trafić do dyrektorki, też mogę to zrobić. Sięgnąłem do plecaka i coś mnie ukłuło.
  • Au! – Wyjąłem szybko palec, z którego zaczęła kapać krew.
  • Coś nie tak panie Middle?
  • Nie… Znaczy… Coś mnie chyba ugryzło…
  • To znaczy?
  • Kto wie, może coś wylazło z kanapki?
  • Słucham?
  • Nic proszę pana, nie ważne.
    Sofii na mnie spojrzała.
  • Cholera… - cicho przeklęła. Na szczęście Oreski – nauczyciel – nie usłyszał.
    Spojrzałem na nią – A tobie, co? – przymrużyłem oczy, z lekksza zdziwiłem się jej reakcją. Nie żeby moja ulubiona rudowłosa nie stroniła od przekleństw, ale tym razem chyba nie miała żadnego powodu.
  • Nic, nic… – Szybko wyjęła z plecaka swój notatnik z dziwnym rysunkiem na okładce – nadmienię, że nigdy nie pozwalała go nikomu dotykać - i zaczęła czegoś szukać. Rysunek przedstawiał coś w stylu silnie uzębionej paszczy trzymającej w szczękach kijek. Zrobiłem skwaszoną minę i przez chwilę na nią patrzyłem. Nagle Zauważyłem, że w klasie zrobiło się dziwnie cicho. Odwróciłem się i stwierdziłem, że wszyscy patrzą w moim kierunku. Wyglądali na przestraszonych i zdziwionych – z wyjątkiem niejakiego Alana, który wyglądał jakby ze śmiechu miał zaraz spaść z krzesła.
  • Co jest? – Nikt nie odpowiedział. Spojrzałem na Sofii, ale ta zawzięcie wertowała swój notatnik – No, o co chodzi?
  • Ty… Ty… - zaczął ktoś z tylu.
  • Co ja?
  • Świecisz! – Alan wybuchnął śmiechem i spadł z krzesła.
  • Że co? Ty chyba coś… - i w tym momencie na siebie spojrzałem. Promieniowało ze mnie zielonkawo-niebieskie światło.
  • Co do cholery?! – Nie na żarty się przestraszyłem. W końcu ile razy w życiu człowiek zamienia się w żywą żarówkę? – Co się…
  • Mam! – Zakrzyknęła Sofii, zanim zdążyłem dokończyć.
  • Co „masz”?
  • Nieważne. – machnęła ręką.
  • Hę? – napiąłem prawą brew, co robiłem zawsze gdy czegoś nie rozumiałem. Ot, taki nawyk czy tik. Sofii nie odpowiedziała, ale zaczęła coś odczytywać ze swojego notatnika. Jej głos powoli zaczynał brzmieć coraz dziwniej. Zdawało się słyszeć jakby kilka osób mówiło jednocześnie. Rozejrzałem się, żeby zobaczyć, czy nikt nie mówi razem z nią, jednak wszyscy – oprócz turlającego się po podłodze Alana, nadal siedzieli jak kamień, wpatrzeni we mnie. Nie wytrzymałem, musiałem spytać tego dziwaka – mojego kolegę, z którym codziennie wracaliśmy ze szkoły - z czego się tak śmieje.
  • A tobie, co?!
  • Haha… Tyle czasu, a tu tak sobie zaczynasz świecić… haha, ale będą mieć miny…
    -Yy…
    Sofii skończyła recytować, zamknęła notatnik i odetchnęła. Poczułem jak coś we mnie uderza i upadłem.

Kod:
Otworzyłem oczy, rozejrzałem się i zobaczyłem to, co zazwyczaj – prawie wszyscy spali. Niektórym kara się już skończyła, więc poszli do domu. Spojrzałem na zegar – moja kara też już się skończyła. Chciałem spytać Sofii, dlaczego nadal tu siedzimy, jednak tej nie było w klasie. Nie było również nauczyciela i Alana, który powinien spędzić w kozie jeszcze jakieś pół godziny. Pomyślałem, że skoro nauczyciela nie ma pewnie uciekł, a w razie gdyby go złapano... Nie… Z całą pewnością by go nie złapano… Jeszcze nigdy się to nie zdarzyło. Zacząłem się zastanawiać, czy nie przestawił czasem zegara, ale nawet, jeśli – mam możliwość szybszego opuszczenia szkoły.
Spakowałem się, wyszedłem z klasy i ruszyłem pieszo w stronę oddalonego o dwa kilometry domu, aby opieprzyć moją sąsiadkę, za to, że mnie nie obudziła i sama wróciła do domu.

Mijałem właśnie most, kiedy zauważyłem, że przy drzewie, obok rzeki stoi jakaś dziewczyna, której wcześniej we wsi nie widziałem. Jako że wszyscy mnie tu znają – z lepszej, czy gorszej strony – nie chciałem, aby była wyjątkiem. Zszedłem kamiennymi schodkami na dół, nie spuszczając z niej wzroku. Odwróciła głowę w moją stronę i spojrzała na mnie. Osłupiałem z wrażenia.
To, co wcześniej uznałem za opadające z niższych gałązek rośliny, były tak naprawdę pięknymi, lśniącymi jasną zielenią włosami. Piękna, wręcz, wydawałoby się idealna, jak dla mnie, twarz. Łagodne usta, prosty lekko zadarty nos i piękne, duże, jasno zielone wpatrujące się we mnie malutkimi źrenicami oczy. Uroda wprost nieludzka.
Nagle usłyszałem za sobą wołanie. Odwróciłem się i zauważyłem machającego do mnie z mostu Alana.
  • Hej Luk! Co ty tam robisz?
  • Chciałem przywitać… - obejrzałem się na piękną dziewczynę, ale tej już nie było. Rozglądałem się chwilę, ale wydawało się, że po prostu znikła. Wzruszyłem ramionami, zrobiłem na chwilę smutną minę, odwróciłem się i ruszyłem w stronę Alana. Resztę drogi przeszliśmy razem i rozłączyliśmy się przy moim domu – on do swojego miał jeszcze kilka kilometrów, ale i tak zawsze szedł pieszo. Po drodze opisałem mu tą dziewczynę i spytałem czy jej wcześniej nie widział lub nie wie, kim ona może być, ale ten stwierdził, że nie ma niestety pojęcia, kto to. Dopiero później zacząłem zastanawiać się nad tym, dlaczego Alan pojawił się na moście po mnie, skoro opuścił kozę wcześniej.

Kod:
W domu odłożyłem plecak, wyjąłem coś z lodówki, szybko zrobiłem dwie kanapki i – jedząc jedną – ruszyłem do Sofii.
Rozdział 2
Azyl
  • Dobry, Sofii jest? – Zapytałem jeszcze z ostatnim kęsem pierwszej kanapki w buzi. Drzwi otworzył mi opiekun Sofii – Tadek. Formalnie nazywał się Tadeusz, jednak wszyscy z okolicy wołali na niego Tadek lub Tadziu. Mężczyzna dość potężnej postury skończył niedawno pięćdziesiąt sześć lat, a mimo to wciąż dało się w nim dostrzec niemal młodzieńczą energię.
    Gdy Sofii miała 4 lata jej rodzice zniknęli. Pewnego dnia zwyczajnie nie wrócili do domu. Mała dziewczynka została sama w drewnianej chacie, na obrzeżach lasu. Szczęściem znalazł ją początkujący myśliwy. Odwiedzał przez kilka dni, a gdy rodzice nie wracali, w końcu zabrał ją do siebie. Wychował ją niczym własne dziecko. Dzięki niemu Sofii przeżyła, a Tadeusz stał się dla niej ojcem. Ja sam byłem mu za to wdzięczny.
  • Nie wracała dzisiaj z tobą?
  • Nie, zasnąłem w kozie, a gdy się obudziłem jej już nie było.
  • I nie obudziła cię? Cóż… W domu jej nie widziałem, ale możesz porozglądać się po ogrodzie, może znów odpoczywa.
  • Kto to wie? – Wzruszyłem ramionami, po czym podziękowałem i skierowałem się na lewo, w stronę „ogrodu”. Na odchodnym zauważyłem uśmiech na twarzy Tadeusza, ale gdy spytałem go, o co chodzi, stwierdził, że nadszedł już czas, po czym zamknął za sobą drzwi.
    Ogród w rzeczywistości nie był ogrodem. Był raczej azylem, jak zwykła nazywać go właścicielka. Tadeusz był bogaczem, dzięki czemu mógł sobie pozwolić na stworzenie ogromnego ogrodu dla swojej córeczki.
    Po przekroczeniu furtki pod stopami nie było czuć już palonej słońcem kostki, jaką wyłożone było podwórze przed domem Sofii. Zamiast tego wkraczało się na miękką ścieżkę. Ta prowadziła kilka metrów prosto, po czym rozdwajała się, prowadziła przez różne części azylu i znów się łączyła. Wszędzie poza nią rosły piękne kwiaty, krzaki i drzewa.
    Rosło ich tak gęsto, że nie istniała możliwość, aby ktokolwiek z zewnątrz mógł zobaczyć, co się działo w azylu i na odwrót.
    Po swojej lewej usłyszałem jakiś szelest. Stanąłem i chwilę wpatrywałem się w to miejsce, gdy nagle wprost na mnie wyskoczył duży czarny kundel.
  • Nie! Zostaw! Ech… Demon to rzeczywiści trafne imię… - Podrapałem psa Sofii za uchem – Powinni ci dawać psie żarcie, bo potem właśnie tak się dzieje. – popatrzyłem na resztki mojej kanapki, które właśnie znikały w paszczy kundla, którego Sofii 2 lata temu przygarnęła z ulicy.
    Doszedłem do końca ścieżki i wkroczyłem w las. Wystarczająco często chodziłem tędy z Sofii, aby znać drogę na pamięć. Już po kilku sekundach znalazłem się przed marmurową altanką – ulubionym miejscem odpoczynku mej przyjaciółki. Z zewnątrz widziałem, że jej tam nie ma, mimo to skierowałem się kamiennej budowli.
    Wszedłem do środka i po raz drugi tego dnia zamurowało mnie. Ogromna płyta po środku altanki była odsunięta, ujawniając prowadzące w dół schody. Nigdy nie przypuszczałem, że w azylu może mieścić się jakieś tajemne przejście. W tym momencie rozzłościłem się na Sofii jeszcze bardziej – nie dość, że zostawiła mnie w kozie samego, to jeszcze ukrywała przede mną tajne przejście. No ludzie! Tajne przejście! To przecież nie byle co!
    Chwile jeszcze stałem, mając nadzieję, że może Sofii lub Tadziu pojawią się i wytłumaczą mi, o co chodzi, po czym powoli zacząłem schodzić krętymi, marmurowymi schodami.

Na początku ściany, jak i zresztą wszystko, wykonane było z białego marmuru. Co jakiś czas w ścianie pojawiały się otwory z umieszczonymi w nich małymi lampkami. Jednak po pewnym czasie marmur zniknął, a wszystko były zwyczajne wykopane w ziemi. Nagle zacząłem coś słyszeć. Jakby jakieś jęki dochodzące spod moich stóp. Przyśpieszyłem. Głosy były coraz głośniejsze, po czym ucichły, a ja zderzyłem się czołowo z wbiegającą po schodach Sofii. Natychmiast wstaliśmy i oboje nie mogliśmy uwierzyć, że spotkaliśmy się tutaj. Staliśmy i patrzeliśmy się na siebie oszołomieni. Po chwili nie wytrzymałem.
  • Sofii, co to do diabła jest?! I gdzieś ty była?! Nie… najpierw wytłumacz mi, co to za przejście… - Po chwili ciszy dodałem coś jeszcze – I jesteś mi winna kanapkę.
  • Chodźmy na górę, jak widzę muszę się wytłumaczyć z kilku rzeczy. A, i jeszcze jedno… zgaś się…
  • Słucham? – Spojrzałem na siebie. Znów emanowałem tym samym, co poprzednio światłem – Co do…?
  • To, dlatego, że jesteś zdenerwowany, musisz się uspokoić.
  • Ale, o co…
  • Luk, spójrz na mnie – usłuchałem. Jej oczy wciąż błyszczały – Uspokój się.
    Mimo zdenerwowania wszystkimi tymi zdarzeniami, wiedziałem, że powinienem jej posłuchać. Zawsze jej słuchałem, z wzajemnością. W końcu jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Powoli zacząłem się uspokajać. Podziałało – przestałem świecić.
  • Co się stało? – Byłem zdezorientowany.
  • Chodź – Sofii mrugnęła – opowiem ci wszystko w domu.

Kod:
Po powrocie do domu siedliśmy w pokoju Sofii jedliśmy kanapki przygotowane przez Tadka. Dziewczyna nic nie mówiła, ale było widać, że myśli, w jaki sposób opowiedzieć o tym, co zaszło. Po chwili, jak widać stwierdziła, że nie wie, od czego zacząć, więc kazała zrobić to mi.
  • No, więc co chcesz wiedzieć najpierw?
  • Ja… - przez chwilę nie wiedziałem, o co zapytać najpierw. O to światło wydobywające się ze mnie, o tajne przejście w Azylu, czy może o to gdzie sobie poszła po zakończeniu kozy. Jednak po chwili dotarło do mnie, co mnie ciekawiło najbardziej – Kim ty jesteś?
    Westchnęła.
  • Wiedziałam, że zapytasz o to, ale nie myślałam, że na samym początku. Nie wolałbyś najpierw spytać o coś innego?
  • Najpierw chciałbym wiedzieć, z czym jeszcze mnie oszukiwałaś. – Mrugnąłem.
  • Ale… To nie jest tak, że cię oszukiwałam – Sofii spuściła wzrok.
  • W takim razie jak? – Spojrzałem na nią, zdziwiony, że tak dotkliwie to przyjęła, lecz ona wciąż nie podnosiła wzroku.
  • Nie mogłam ci o tym powiedzieć… Po pierwsze składałem przysięgę, a po drugie bałam się, że nie będziesz chciał mnie więcej znać…
  • Przyjaźnimy się od dziewięciu lat, myślisz, że tak łatwo mógłbym się do ciebie zrazić? – Czułem się urażony.
  • To nie jest jakaś zwyczajna tajemnica… To coś o wiele większego…
  • W takim razie, co to jest? – Byłem coraz bardziej zaciekawiony.
    Sofii podniosła wzrok. Przez chwilę nie mówiła nic.
  • Nie jestem taka jak ty…
  • Ee…Tak wiem… Różnimy się między innymi płcią a co za tym idzie stylem i…
  • Nie jestem człowiekiem… - Przerwała - nie do końca…
    Zamurowało mnie po raz trzeci. Zacząłem się bać, czy nie zamienię się w kamień, co, biorąc pod uwagę dzisiejszy dzień, było bardzo możliwe.
  • S-słucham?
    Przez chwilę panowała zupełna cisza, po czym Sofii wyciągnęła przed siebie rękę. Spojrzałem na nią.
    -Tylko się za bardzo nie przestrasz.
    Nagle jej ręka zaczęła się zmieniać. Najpierw paznokcie zrobiły się czarne, potem zaczęły się wydłużać, póki nie osiągnęły jakiś sześciu centymetrów długości. Reszta ręki zaczęła rosnąć i pokrywała się włosami… a może sierścią?
    Wybałuszyłem oczy, najpierw na rękę, a potem na moją przyjaciółkę. Sofii nie zmieniła się. Po chwili jej ręka przybrała znów normalny wygląd. Patrzałem na nią i nie mogłem wydusić słowa.
  • Nie bez powodu w dzieciństwie mieszkałam w lesie. Tam było najbezpieczniej. Moja matka była zwyczajnym człowiekiem, jednak mój ojciec…
  • wilkołakiem… - Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że już raz słyszałem tę opowieść.
  • Tak… Przejęłam po nim przekleństwo, jednak w przeciwieństwie do niego panuje nad przemianą. Mogę się zmieniać w wilka i z powrotem w człowieka, gdy tylko chce.
  • W takim razie jest to chyba dar…
  • Możliwe… - Spojrzała na mnie – Nie boisz się?
    Pytanie mnie zaskoczyło, bo w końcu, czemu miałbym się bać.
  • Ale czego?
  • No… mnie.
  • Nie… Nie mam powodu żeby się ciebie bać.
  • Jestem potworem, to chyba jest powód?
    Spojrzałem na nią, a ona na mnie.
  • Potworem?
  • A nie?
  • Z całą pewnością nie.
  • W takim razie, kim?
  • Nie wiem… Człowiekiem…
  • Taa… Pewnie… tylko takim z sierścią i pazurami.
  • Może, ale jednak człowiekiem – uśmiechnąłem się. Ona również.
  • Dziękuję.
  • Za co?
  • Już mówiłam, że bałam się, że nie będziesz chciał mnie znać…
  • Boś głupia – znów się uśmiechnąłem.
  • Pff… Ty gorszy.
  • Oj wątpię…
  • A ja nie.
    -Ech… dobra, wróćmy do tematu. O co chodzi z tym światłem?
  • Zostałeś ugryziony przez, jakby to nie brzmiało, wróżkę z dawno wyginionego gatunku.
    Wybałuszyłem na nią oczy i napiąłem brew
  • Wyginionego?
  • No jak widać nie do końca wyginionego. Gdzieś musiało przetrwać małe plemię i jedna z nich cię ugryzła.
  • Powiedzmy, że rozumiem… ale dlaczego świece?
  • To efekt ugryzienia. W ich ślinie zawarta jest magiczna trucizna. Groźna jedynie w dużych dawkach, a ty nie dostałeś za wiele. To był twój pierwszy kontakt z energią z zewnątrz, przez co obudziła się uśpiona energia w tobie.
  • Zaczyna mnie boleć głowa… - Z ironią pokręciłem oczami.
  • Taa… zapewne minie trochę czasu nim zrozumiesz. Każdy, nawet zwykły człowiek, ma w sobie specjalną, można powiedzieć „magiczną” energie. Normalnie jest ona zablokowana i nie można z nią nic zrobić. Jednak, gdy w jakiś sposób dotknie cie energia z zewnątrz, to twoja zostaje uwolniona. Przemieszcza się w tobie bezwiednie, szukając ujścia. Najłatwiejszą drogą jest właśnie światło. Rozumiesz?
  • O dziwo… tak.
  • To dobrze, jeśli chcesz mogę ci dać książkę o tym.
  • Może później.
  • Czyżby czas na trzecie pytanie?
  • Zgadłaś. Co to za przejście w Azy… - Nie zdążyłem dokończyć, bo w tym momencie na środku pokoju pojawiło się… coś. Przypominało trochę piorun kulisty, tyle, że było owalne i wielkości człowieka. Ze środka wyszedł Alan. Był zziajany i ranny. Miał szpiczaste uszy.
  • Sofii… - Alan ledwie mówił – Sofii… pomóż… nadszedł już czas…

Kod:
Nawet nie zdążyłem zapytać skąd Alan wziął się w pokoju Sofii. Jego mało zrozumiała wiadomość wywołała u Sofii ogromne zdenerwowanie. Najpierw powiadomiła Tadeusza, który Wziął Alana pod ramię i pomógł mu dojść do Azylu. Zapewne do tajnego przejścia. Sofii zaczęła biegać po całym domu i znosiła do pokoju coraz to dziwniejsze przedmioty – między innymi: świecący sztylet, niemal całkiem zniszczoną książkę, patyk, pustą, lekko potarganą kartkę. Mi kazała znaleźć w jej biblioteczce wszystko autorstwa Tary Frelks. Znalazłem między innymi tytuły „Sekrety magii”, „Wilkołaki”, „Energia”, „Historia Powstania” i kilka innych. Wzięliśmy książki oraz resztę klamotów i pobiegliśmy do Azylu, do altanki. Po drodze dołączył do nas Demon. Weszliśmy do podziemnego tunelu, a Sofii zasunęła marmurową płytę – jak widać nie musiała się przemieniać, aby mieć nadzwyczajną siłę. Schodziliśmy coraz niżej, tak jak poprzednio, tyle, że teraz nie byłem sam. Co jakiś czas na ścianach i schodach widniały ślady krwi – znak, że Tadeusz wraz z Alanem już tędy schodzili. W pewnym momencie światła się skończyły. Sofii zapewne potrafiła widzieć w ciemności, mi sprawiało to jednak niemały problem. Wpadłem jednak na pewien pomysł. Cały czas powoli schodząc zacząłem się skupiać. Po kilkunastu sekundach osiągnąłem zamierzony efekt – zacząłem świecić. Schodziliśmy w dół dobre piętnaście minut, aż w końcu doszliśmy do ogromnego pomieszczenia. Wielkością przypominało sale balową, jednak było to jedyne podobieństwo. Wszędzie unosił się zapach zgnilizny. Co jakiś czas w ścianach stały grube, pordzewiałe kraty. Zza niektórych słychać było jęki i ujadanie psów, na które Demon schował się za Sofii. Nie ma to jak dobry pies obrońca. Te same jęki słyszałem za pierwszym razem. Sala nie była niczym oświetlona, a jedyne źródło światła stanowiłem ja. Ciemności jednak jak widać nie przeszkadzały Alanowi i Tadkowi, którzy czekali na nas na końcu Sali przy jakiś ogromnych drzwiach. Nie miałem pojęcia, z czego były zrobione, jednak ich kolor coś mi przypominał. Po chwili zrozumiałem, że miały identycznie złotą barwę jak oczy Sofii i również błyszczały. Nagle moje światło zaczęło przygasać, aż w końcu znikło. Chwyciłem Sofii za rękę, żeby z niczym się nie zderzyć. Po chwili ujadanie umilkło, a Tadeusz zaczął coś mówić. Złote drzwi uchyliły się.
Rozdział 3
Eden

Przekroczyliśmy portal znajdujący się za drzwiami. Przypominał ten, którym do pokoju Sofii przeszedł Alan, jednak wyglądał, jakby płonął. Czułem się, jakby moje ciało zostało spalone, a potem z powrotem się scaliło.
  • Uch… - to jedyne co zdołałem wykrztusić po przejściu.
  • Portal feniksa, to normalne uczucie podczas przechodzenia przezeń – Tadeusz wytłumaczył mi mój stan.
  • Ych… G-gdzie my jesteśmy?
    Tym razem światło pochodziło nie tylko od portalu, ale również ze ścian. Te świeciły tym samym kolorem, co wcześniej ja. Po chwili zaczęła wypływać z niej woda. Przynajmniej tak wyglądała, bo zachowywała się zupełnie inaczej. Odlepiła się od skały i zaczęła podążać w moją stronę. Cofnąłem się, ale Sofii lekko popchnęła mnie w jej stronę dając do zrozumienia, że substancja nie jest niebezpieczna. „Woda” płynęła w powietrzu powoli ku mnie i w końcu mnie dotknęła. Zaczęła we mnie wnikać. Na całym ciele poczułem chłód. Nie był jednak dokuczliwy, wręcz przeciwnie - był dość przyjemny. Już po raz drugi przyjąłem w swoje ciało magie.
    Pomieszczenie ogólnie nie różniło się wiele od poprzedniego. Tadeusz znów zaczął mruczeć, dotknął drzwi – tym razem widziałem to wyraźnie – i otworzył je.
    Widok mnie oszołomił. Nie byliśmy się w żadnych podziemiach. Pomieszczenie, z którego właśnie wyszliśmy, wyżłobione było w klifie. Znajdowaliśmy się na skalnej półce, jakieś 2-3 metry nad plażą, za którą rozpościerało się morze. Nie było na nim jednak żadnej fali. Nie było również czuć wiatru.
  • Nareszcie w domu… - Alan na chwile się obudził, nabrał powierza, odetchnął i znów zemdlał.
    Sofii skoczyła na plaże. Tadeusz wykonał jakiś gest i nasza pozostała trójka zaczęła powoli opadać w dół wraz z półką.
  • Musimy się pośpieszyć – Sofii nie dała długo się nacieszyć widokiem. Trzeba poinformować Wyższych.
  • Kogo? – nie dostałem odpowiedzi.
  • Szliśmy wzdłuż plaży od kilku godzin. Wiedziałem, że gdyby nie ja i ranny Alan tych dwoje mogłoby dojść do celu o wiele szybciej.
  • Jesteśmy w Arlonjium. Miejscem przez większość ludzi nazywanym Edenem – Sofii zaczęła rozmowę.
  • Eden… to… hm… tam Bóg stworzył Adama i Ewe? – Próbowałem coś sobie przypomnieć, z tych nielicznych lekcji religii, na których byłem.
  • Według ludzi owszem. Tak naprawdę wasz „Adam i Ewa” zostali stąd wygnani przez Wyższych wiele tysięcy lat temu. Nie myśl sobie, że jako jedyni. Wraz z nimi odeszło stąd wielu innych zdrajców.
 
Ostatnia edycja:
K

Kubson

New member
Opowiadania dobre, bardzo mi się podobało opowiadanie BloodMoon :D.
 
Ostatnia edycja:
Egil

Egil

Active member
Pierwsze miejsce i trzy dychy w kieszeni ^^
 
Ostatnia edycja:
R

Raizer

New member
Przeczytałem połowę pierwszego i stwierdzam, bleee dalej nie mogę :/
 
Ostatnia edycja:
Egil

Egil

Active member
Dlaczego? :eek:

Wysyłane z mojego GT-S5570 za pomocą Tapatalk 2
 
Ostatnia edycja:
Top Bottom