U mnie takim filmem numer jeden jest “Klątwa Doliny Węży”. O Boziu, przemęczyłam to tylko dlatego, że kiedyś tam, dawno temu mieliśmy to razem z Lukim obejrzeć. Najbardziej w tym filmie boli mnie to, że zagrała tam śmietanka polskiej sceny aktorskiej: Krzysztof Kolberger, Roman Wilhelmi, Ewa Sałacka i Leon Niemczyk. A sam film jest tak beznadziejny, że nie da się na to patrzeć. Miało być nowoczesne polskie sci-fi, a wyszło jak zwykle… Kosmici, okropne węże i uj wie co jeszcze w jednym.
Kolejnym takim filmem jest “Kult” z Nicholasem Cagem i Ellen Burstyn w rolach głównych. Oglądając to co chwila dostawałam facepalma. Najgorsze jest to, że mojej mamie się spodobało i mnie poprosiła o pobranie filmu. Przez to byłam tym filmem wręcz katowana. Nicholas Cage, jak wiadomo, wszędzie gra siebie. Lecz w tym filmie był wręcz aż do bólu sobą i widać było, że ta rola w ogóle do niego nie pasuje. Latał sobie po jakiejś powalonej wysepce w ohydnym garniturku (za co chyba dostał nawet Złotą Malinę). O wspaniałej Ellen Burstyn z “Egzorcysty” nie wspomnę. Jej rola była tak dziwna, że aż otwierałam oczy ze zdumienia na to, co się z tą aktorką stało.
Następne takie okropne filmy to “Wzgórza mają oczy” - obie części (oczywiście te nowe, nie chodzi mi o klasykę Wesa Cravena). Przyznam szczerze, oglądając to zastanawiałam się, czy sobie wiadra nie przynieść. Podsumuję to jednym słowem: okropieństwo. Jak dla mnie to te “arcydzieła” nie powinny w ogóle ujrzeć światła dziennego. Z reguły nie mam nic do motywu kanibalizmu i tego typu rzeczy w filmach, ale tutaj… Przerost formy nad treścią.
Jeszcze dorzucę takie “perełki” jak “Piła” (wszystkie części), “Hostel” i inne tego typu bzdury. Hektolitry krwi na planie filmowym mnie nie kręcą. Wręcz przeciwnie, wywołują efekt znużenia i zmęczenia. Widać, że w dzisiejszych czasach bardzo ciężko o dobry horror, w którym chodzi o napięcie, a nie o krew, krew i jeszcze raz krew…