J
Jonovei
Weszłam schodami na piętro, potem na strych. Wyciągnęłam zza starej drewnianej komody paczkę niebieskich LMów. Wdrapałam się na nią i usiadłam. Nie była wysoka. Podobało mi się w niej to, że miała podłużne uchwyty, na których mogłam oprzeć nogi. Wyciągnęłam z opakowania papierosa i już miałam odpalać, kiedy przypomniało mi się ze nie zamknęłam na klucz drzwi od strychu wiec niespiesznie ześlizgnęłam się z mojego siedziska i poszłam to zrobić.
-Drzwi zamknięte- mruknęłam pod nosem i uśmiechnęłam się tak szeroko jak dziecko, któremu ktoś obiecuje masę cukierków.
Ze spuszczoną głową odwróciłam się w stronę okien, które były nie wielkie i też nie wiele światła dawały, prócz jednego, ogromnego, które ktoś zasłonił jakąś szmatą, przez co tworzył się klimatyczny półmrok. Podniosłam wzrok. Przestraszona dostrzegłam, że na moim miejscu siedzi jakiś chłopak. Cofnęłam się kilka kroków w tył i poczułam na plecach chłodną ścianę. Po omacku, nie spuszczając z niego wzroku starałam się szukać drzwi, jakiejkolwiek drogi ucieczki…
-Nie bój się. Nic ci nie zrobię. Mogę się poczęstować?- Skinął na paczkę LMów.
-Jasne.- Odparłam jąkając cichutko, otępiała i zdziwiona a oczy moje wyglądały pewnie jak pięciozłotówki.
Zszedł z mebla i również wyciągnął papierosa. Był strasznie wychudzony. Biała bluzka i czarne dresy wisiały na nim jak na wieszaku, czarne średniej długości włosy chyba czesał wiatr. Było coś w jego spojrzeniu takiego… Sama nie wiem… Innego, jakiś dziwny błysk w oku, który przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Stałam tak jeszcze chwilę w szoku.
-Skąd ty tu… Kim?.. Jak?.. Co?.. - Na usta cisnęło mi się wiele pytań, ale nie potrafiłam żadnego sklecić porządnie i wymówić.
-Ja? Jestem Nikim. Po prostu jestem. Napij się ze mną. - Uśmiechnął się zadziornie, ale widziałam, że ten uśmiech nie oznacza wcale radości, był smutny i raczej przygnębiający. Poszedł w kierunku krzeseł nakrytymi prześcieradłami i wyciągnął spod nich butelkę.- Najtańsze… Wiesz, że je lubię? No napij się ze mną!- W jego głosie zabrzmiał rozkaz.
-Ciszej, bo matka nas usłyszy.- Skąd on wiedział gdzie ja to wszystko chowam? Przeraża mnie. Kim on u diabła jest.
-Jestem Nikim, już Ci to mówiłem. Nie musisz wiedzieć skąd wiem gdzie to wszystko chowasz. Ja wszystko wiem.- Odrzekł spokojnym głosem.
-Ale… Nie pije już.
-Ta… Ha jasne. Brakuje Ci tego błogiego stanu upojenia. No napij się…
-Nie. Już mówiłam. Zdania nie zmiennie.- Tak naprawdę byłam już bliska sięgnięciu po butelkę. Jestem taka słaba.
-Czemu?
-Mówiłam, że nie i już, ot tak po prostu.- Podniosłam lekko głos.
-A no tak. Boisz się… Boisz się. Ty się cholernie boisz.- Wybuchnął gromkim śmiechem i momentami przypominał mi mojego ojca. Zrobiło mi się cholernie ciężko w klatce piersiowej, tak jakby ktoś z ogromną siłą przyciskał mnie do ściany.- No tak dzieciństwo z takim bydlakiem nie jest łatwe. A może tu chodzi o tą wesołą gromadkę, która to stopniowo się zmniejsza. Już stoisz w kolejce, nie wygrasz z tym. Będziesz taka sama jak ta zapijaczona świnia. Taka sama… Nic z tym nie zrobisz. Chlanie, burdy i złodziejstwo masz w genach. Jesteś taka do niego podobna. Nie dziwię się, że twoja matka po nocach płacze, skoro mimo tego, że się z nim rozwiodła, nadal go widzi, w tobie mała. Tak w tobie!- Widać, że go to bawi.
-To nie prawda! Kłamiesz! Wynoś się stąd!- Chwyciłam za butelkę i wyrwałam mu ją z dłoni. Usiadłam w kącie pokoju, gdzie światło niemalże nie docierało. Otworzyłam butelkę i opróżniłam ją do dna.
-Oj mała… Widzisz, że miałem racje? Nie umiesz się powstrzymać.- Popatrzył na mnie z politowaniem. Zamknęłam oczy i w myślach powtarzałam cały czas, coraz głośniej… Idź sobie, idź sobie, idź sobie… Aż w końcu to wykrzyczałam na głos.
-Ale to jak mam wyjść, bo zamknęłaś drzwi? Cóż, to może oknem?- Doszedł do drzwi, rozpędził się i uderzył całym ciężarem swojego ciała w zasłonięte, stare okno, które pewnie nie było zmieniane odkąd dom budowali. Rozbił je i wypadł. Kiedy wyjrzałam żeby sprawdzić czy nic mu się nie stało, jego już nie było. Na podłodze leżały kawałki szyby. Podniosłam jeden z nich. Wpatrując się w migoczący odłamek odbijający strugę światła i przeciągnęłam kilka razy po nadgarstku. Rozpłakałam się. Położyłam się na podłodze, skuliłam, przyciągnęłam nogi jak najbliżej siebie i usnęłam.
-Kochanie! Kochanie! Co się stało? Czemu leżysz na podłodze? Wstań połóż się.- Podniosłam wzrok. Byłam u siebie w pokoju. Przez chwilę nie mogłam rozpoznać osoby, która do mnie mówi. Spojrzałam na nadgarstki. Były opatrzone. Powoli dochodziłam do siebie.
-Babcia?!- Byłam w szoku.- Przecież ty nie żyjesz.
-Jestem przy Tobie cały czas i widzę, co się z tobą dzieje.- Do pokoju ktoś wszedł. Nie widzę, twarzy ma maskę. Rozmawia z babcią.- Dobrze, już wam ją oddaje.
Ściany jasnego pokoju diametralnie się zmieniły. Wyglądały jakby były brudne, całe usmolone, czarno-brązowe. To było ohydne. Przyszło kilku innych ludzi w maskach. Złapali za 4 strony mojego łóżka i wywieźli z pokoju, babcia wyszła za nami. Byłam przerażona. Prowadzili moje łóżko długim półciemnym korytarzem. Próbowałam się podnieść i odwrócić głowę. Babcia zaczęła coś do mnie mówić, jej głos, jej twarz zaczęła się zmieniać. To nie była już ona, twór na wzór wiedźmińskich strzyg ani trochę nie przypominał jej. Dopiero po chwili usłyszałam jej słowa i niski przerażający śmiech.- Teraz możesz się gówniaro bać!
Zaczęłam krzyczeć, próbowałam się oswobodzić, uciekać. Ręce i nogi miałam przygwożdżone dosłownie do drewnianego stołu, który z mojego miękkiego łóżka przeobraził się właśnie w to gówno.- Co tu się dzieje?- Zatrzymaliśmy się. Zdjęli maski, byli równie paskudni jak ona. Jeden z nich się uśmiechnął odsłaniając żółte jak woda z petów igły.- Nie… Proszę!- Rozejrzał się po pozostałych pokrakach i roześmiał. Złapał powykrzywianymi palcami za moje czoło i zbliżył głowę do mojego ucha.
-Ci… Nie będę kłamać, że nie będzie bolało.- Zrobił głębszy wdech i zatopił kły w mojej szyi. Czułam jak powoli moje ciało zaczyna otaczać ciepła ciecz. Pozostali poszli w jego ślady. Umierałam… Zamknęłam oczy by jakkolwiek przyspieszyć to wszystko. Zrobiło się ciemno. Nie widziałam nic a nic. Coś mnie uderzyło w twarz z całej siły, zamroczyło mnie. Leżałam tak chwilę, robiło się coraz jaśniej i jaśniej. Otworzyłam oczy i zerwałam się.
Ku**a… Ja tu wciąż leże?- Ocknęłam się na strychu, jednak okno było całe, jedynie nadgarstki podrapane a butelka? Butelka nienaruszona.
-Drzwi zamknięte- mruknęłam pod nosem i uśmiechnęłam się tak szeroko jak dziecko, któremu ktoś obiecuje masę cukierków.
Ze spuszczoną głową odwróciłam się w stronę okien, które były nie wielkie i też nie wiele światła dawały, prócz jednego, ogromnego, które ktoś zasłonił jakąś szmatą, przez co tworzył się klimatyczny półmrok. Podniosłam wzrok. Przestraszona dostrzegłam, że na moim miejscu siedzi jakiś chłopak. Cofnęłam się kilka kroków w tył i poczułam na plecach chłodną ścianę. Po omacku, nie spuszczając z niego wzroku starałam się szukać drzwi, jakiejkolwiek drogi ucieczki…
-Nie bój się. Nic ci nie zrobię. Mogę się poczęstować?- Skinął na paczkę LMów.
-Jasne.- Odparłam jąkając cichutko, otępiała i zdziwiona a oczy moje wyglądały pewnie jak pięciozłotówki.
Zszedł z mebla i również wyciągnął papierosa. Był strasznie wychudzony. Biała bluzka i czarne dresy wisiały na nim jak na wieszaku, czarne średniej długości włosy chyba czesał wiatr. Było coś w jego spojrzeniu takiego… Sama nie wiem… Innego, jakiś dziwny błysk w oku, który przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Stałam tak jeszcze chwilę w szoku.
-Skąd ty tu… Kim?.. Jak?.. Co?.. - Na usta cisnęło mi się wiele pytań, ale nie potrafiłam żadnego sklecić porządnie i wymówić.
-Ja? Jestem Nikim. Po prostu jestem. Napij się ze mną. - Uśmiechnął się zadziornie, ale widziałam, że ten uśmiech nie oznacza wcale radości, był smutny i raczej przygnębiający. Poszedł w kierunku krzeseł nakrytymi prześcieradłami i wyciągnął spod nich butelkę.- Najtańsze… Wiesz, że je lubię? No napij się ze mną!- W jego głosie zabrzmiał rozkaz.
-Ciszej, bo matka nas usłyszy.- Skąd on wiedział gdzie ja to wszystko chowam? Przeraża mnie. Kim on u diabła jest.
-Jestem Nikim, już Ci to mówiłem. Nie musisz wiedzieć skąd wiem gdzie to wszystko chowasz. Ja wszystko wiem.- Odrzekł spokojnym głosem.
-Ale… Nie pije już.
-Ta… Ha jasne. Brakuje Ci tego błogiego stanu upojenia. No napij się…
-Nie. Już mówiłam. Zdania nie zmiennie.- Tak naprawdę byłam już bliska sięgnięciu po butelkę. Jestem taka słaba.
-Czemu?
-Mówiłam, że nie i już, ot tak po prostu.- Podniosłam lekko głos.
-A no tak. Boisz się… Boisz się. Ty się cholernie boisz.- Wybuchnął gromkim śmiechem i momentami przypominał mi mojego ojca. Zrobiło mi się cholernie ciężko w klatce piersiowej, tak jakby ktoś z ogromną siłą przyciskał mnie do ściany.- No tak dzieciństwo z takim bydlakiem nie jest łatwe. A może tu chodzi o tą wesołą gromadkę, która to stopniowo się zmniejsza. Już stoisz w kolejce, nie wygrasz z tym. Będziesz taka sama jak ta zapijaczona świnia. Taka sama… Nic z tym nie zrobisz. Chlanie, burdy i złodziejstwo masz w genach. Jesteś taka do niego podobna. Nie dziwię się, że twoja matka po nocach płacze, skoro mimo tego, że się z nim rozwiodła, nadal go widzi, w tobie mała. Tak w tobie!- Widać, że go to bawi.
-To nie prawda! Kłamiesz! Wynoś się stąd!- Chwyciłam za butelkę i wyrwałam mu ją z dłoni. Usiadłam w kącie pokoju, gdzie światło niemalże nie docierało. Otworzyłam butelkę i opróżniłam ją do dna.
-Oj mała… Widzisz, że miałem racje? Nie umiesz się powstrzymać.- Popatrzył na mnie z politowaniem. Zamknęłam oczy i w myślach powtarzałam cały czas, coraz głośniej… Idź sobie, idź sobie, idź sobie… Aż w końcu to wykrzyczałam na głos.
-Ale to jak mam wyjść, bo zamknęłaś drzwi? Cóż, to może oknem?- Doszedł do drzwi, rozpędził się i uderzył całym ciężarem swojego ciała w zasłonięte, stare okno, które pewnie nie było zmieniane odkąd dom budowali. Rozbił je i wypadł. Kiedy wyjrzałam żeby sprawdzić czy nic mu się nie stało, jego już nie było. Na podłodze leżały kawałki szyby. Podniosłam jeden z nich. Wpatrując się w migoczący odłamek odbijający strugę światła i przeciągnęłam kilka razy po nadgarstku. Rozpłakałam się. Położyłam się na podłodze, skuliłam, przyciągnęłam nogi jak najbliżej siebie i usnęłam.

-Kochanie! Kochanie! Co się stało? Czemu leżysz na podłodze? Wstań połóż się.- Podniosłam wzrok. Byłam u siebie w pokoju. Przez chwilę nie mogłam rozpoznać osoby, która do mnie mówi. Spojrzałam na nadgarstki. Były opatrzone. Powoli dochodziłam do siebie.
-Babcia?!- Byłam w szoku.- Przecież ty nie żyjesz.
-Jestem przy Tobie cały czas i widzę, co się z tobą dzieje.- Do pokoju ktoś wszedł. Nie widzę, twarzy ma maskę. Rozmawia z babcią.- Dobrze, już wam ją oddaje.
Ściany jasnego pokoju diametralnie się zmieniły. Wyglądały jakby były brudne, całe usmolone, czarno-brązowe. To było ohydne. Przyszło kilku innych ludzi w maskach. Złapali za 4 strony mojego łóżka i wywieźli z pokoju, babcia wyszła za nami. Byłam przerażona. Prowadzili moje łóżko długim półciemnym korytarzem. Próbowałam się podnieść i odwrócić głowę. Babcia zaczęła coś do mnie mówić, jej głos, jej twarz zaczęła się zmieniać. To nie była już ona, twór na wzór wiedźmińskich strzyg ani trochę nie przypominał jej. Dopiero po chwili usłyszałam jej słowa i niski przerażający śmiech.- Teraz możesz się gówniaro bać!
Zaczęłam krzyczeć, próbowałam się oswobodzić, uciekać. Ręce i nogi miałam przygwożdżone dosłownie do drewnianego stołu, który z mojego miękkiego łóżka przeobraził się właśnie w to gówno.- Co tu się dzieje?- Zatrzymaliśmy się. Zdjęli maski, byli równie paskudni jak ona. Jeden z nich się uśmiechnął odsłaniając żółte jak woda z petów igły.- Nie… Proszę!- Rozejrzał się po pozostałych pokrakach i roześmiał. Złapał powykrzywianymi palcami za moje czoło i zbliżył głowę do mojego ucha.
-Ci… Nie będę kłamać, że nie będzie bolało.- Zrobił głębszy wdech i zatopił kły w mojej szyi. Czułam jak powoli moje ciało zaczyna otaczać ciepła ciecz. Pozostali poszli w jego ślady. Umierałam… Zamknęłam oczy by jakkolwiek przyspieszyć to wszystko. Zrobiło się ciemno. Nie widziałam nic a nic. Coś mnie uderzyło w twarz z całej siły, zamroczyło mnie. Leżałam tak chwilę, robiło się coraz jaśniej i jaśniej. Otworzyłam oczy i zerwałam się.
Ku**a… Ja tu wciąż leże?- Ocknęłam się na strychu, jednak okno było całe, jedynie nadgarstki podrapane a butelka? Butelka nienaruszona.

Ostatnia edycja: