
Egil
New member
Fabuła:
28 marca XX43 r.
Gdy w końcu byłem niemal gotowy do wypłynięcia, pozostało mi jeno zebrać na nowo załogę. Dałem karczmarzowi parę srebrników, żeby dał chętnym znać gdzie mnie szukać. Czekałem w DOKACH, aż chętni pojawią się. Do tej pory zgłosiło się parę osób:
28 marca XX43 r.
- A słuchej no. - dziadyga nachylił się i spojrzał lekko w lewo szukając czegoś wzrokiem. Przeleciał wzrokiem od karczmianych drzwi, lekko zahaczył oko na każdym obecnym i skończył na karczmarzu. Lekko przymknął oczy i zaczął mówić. Na tyle głośno aby przekrzyczeć odgłosy innych piratów, ale jednocześnie próbując mówić szeptem. Wynikiem był lekko zachrypnięty głos, który ledwo byłem w stanie dosłyszeć- Istniją legendy, a zdarzają się i tokie prawdziwe. Jeno trzeba umieć je oddzielić. A ni każdy marynarz poświęca se wolną chwile na takie sprawy. Długo trza się przy tym nasiedzieć, co by znaleźć takiej opowiostki korzenie.
Skinąłem głową i odpiąłem od pasa małą sakiewkę. Lekkim ruchem rzuciłem lniany woreczek na zalany rumem stół. Wylądował na granicy Alianthu, na wymalowanej na stole mapie. Strzec popatrzył na niego, a z jego ust na sekundę wypełzł zszarzały język, oblizał nieco górną wargę, po czym natychmiast się schował.
Zmarszczona i pobliźniona ręka powoli chwyciła sakiewkę, a druga odwinęła sznurek. Załzawione i nieco zakrwawione oczy oceniły ilość srebra. - Aaaach. Hojnyś żeś. Skąd bierzesz tyle srebra, hah? Nie będę narzekać, że trafiają jednak do mnie - Wybuchł małym, ochrypłym śmiechem. Po paru krótkich sekundach uspokoił się, odchrząknął i w końcu przeszedł do tematu - Istnieje o wile legend, każdy pirat o nich słyszał. Ale nikt Ci ich nie spotkał. A takimu co się taką udało spotkać, nie dane było nikomu opowidzieć. Niby jedne z groźniejszych istot na morzu, ale jeno dla głupców. Bo nie słyszołżem, co by któremu mądremu kiedy zdarzyło się je spotkać. Ale może i po prostu o nich nie chcą mówić. A głupcy są martwi.
Spojrzałem na niego wymownie, naprowadzając go spowrotem na główny temat. - Tak, tak - Machnął ręką uspokajając mnie - Mówię, mówię. Widzę, że nie lubisz gawedziać. - Westchnął - Ni mosz co szukoć na otwartym morzu, nigdy żem nie słyszoł, a żeby jaka się tam miała zapuścić kiedy. Legedny zawszy stawiają je w pobliżu wysp, bo to tam jeno mogą złapać innych piratów, jak na łajbach dopływają do brzegów. Jest na Archipelagu Spophii takie miejsce, co się mówi, że tam je spotkosz. - Wytarł rękawem koszuli część mapy ukazującej wspomnianą krainę i zaznaczył palcem jej wschodnią część, po chwili dodając - ale i tok ich ni znajdzie. Nikt ich nie widzioł, to tylko legendy.
Wstawiając odpowiedział jedynie: - Skądś jednak się biorą.
Gdy w końcu byłem niemal gotowy do wypłynięcia, pozostało mi jeno zebrać na nowo załogę. Dałem karczmarzowi parę srebrników, żeby dał chętnym znać gdzie mnie szukać. Czekałem w DOKACH, aż chętni pojawią się. Do tej pory zgłosiło się parę osób:
- Piernik, człowiek, który nie wygląda na kogoś, komu można zaufać.
- Ulala. Zdaje się, że to jeden z tych, co nigdy nie śpią.
- Kiklors. Przy pierwszym spotkaniu, miałem wrażenie, że nie sprawi wielu problemów.
- Mroczna. Podobno kobieta na pokładzie przynosi pecha, ale w moim przypadku może być to szczęśliwy traf.
- LukiM. Wydaje mi się, że kiedyś żył jako złodziej. Świetnie ukrywa swoją obecność, ledwo go dostrzegłem, mimo, że był w pierwszej piątce, która się zjawiła.
- Foka. Nareszcie ktoś z normalnym imieniem! Odkąd się przedstawił, pomyślałem, że może być jedynym, które będzie coś wiedział o żegludze.
- Byters. Słyszałem o nim nieco. Podobno kiedyś sam był kapitanem, ale w wyniku jakiegoś wypadku na morzu, stracił i załogę i statek.
- Lilka. Zgłosiła się w ostatnim momencie. Nie zdążyłem za wiele się o niej dowiedzieć przed wyruszeniem na wyprawę.
Ostatnia edycja: