Nikorin
New member
Skromne coś czego wstydzę się pokazać XD Pewnie poprawię to jeszcze milion razy, albo w ogóle to zmienię, bo ten właśnie prolog piszę już kilka lat i nie mogę zacząć pisać nic dalej z jakiegoś tajemniczego powodu ;-; No nic… voila: (boże właśnie to wstawiłam i umieram ze wstydu, zaraz to stąd chyba usunę XD)
Prolog do Stagnacji
Tej nocy była pełnia księżyca. Miękkie światło jego tarczy oświetlało cały las i średniej wielkości polanę, na której siedzieli członkowie plemienia Anirtu. Rozgwieżdżone niebo przybrało nieziemsko kobaltowy kolor. Nie przykrywała go żadna, nawet najmniejsza chmurka i można było oglądać wszystkie konstelacje w całej ich okazałości. Nic dziwnego, w końcu pogoda została wyproszona u bogów.
Magiczna noc wstąpienia do świata żywych.
Sędziwy wódz plemienia zaczął swoją coroczną opowieść. Poorany zmarszczkami wyglądał jak stare drzewo, któremu od dawna już nie dane było się pożywić. Chudy i żylasty, z obwisłą skórą, zmęczoną twarzą i wielkimi czarnymi oczami. Patrząc w nie człowiek powoli zapadał się w nicość, odnajdywał spokój, swoje wewnętrzne „ja”, swój życiowy cel i sens istnienia. Odpowiadały na każde, nawet niewypowiedziane pytanie i nigdy nie zmieniały wyrazu. Obojętne i bezkresne, a przecież mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy.
Młodzi chłopcy i dziewczęta przybyli ze wszystkich stron Grossewaldu, Wielkiego Lasu plemienia, aby wstąpić do świata żywych. Znaczyło to, że są dorośli na tyle, aby mogli zadecydować o całym swoim przyszłym życiu. Każde z nich do tej pory próbowało wszystkich form sztuki i parało się każdej możliwej pracy. Niezależnie od płci, potrafili tkać, prząść, polować, walczyć, oprawiać zwierzynę, opatrywać ludzi i malować na skórze. Nauczyli się sprzątać i gotować, opiekować się dziećmi, chorymi i zwierzętami. Posługiwali się perfekcyjnie językiem ich ludu, a także Wspólnym w mowie i piśmie. Dzisiaj, w obecności swoich rodzin i Wodza, pod kobaltowym, rozgwieżdżonym niebem mieli wybrać zajęcie na całe swoje życie. Tym właśnie było wstąpienie do świata żywych, określonym zajęciem, które się kochało i któremu można było się oddać w całości.
Wódz stuknął laską w ziemię, która zadrżała leciuteńko. W miejscu uderzenia pojawił się mały, błękitny płomyk, który powoli rósł, aż przeobraził się w ogromny płomień, jaśniejszy niż całe rozgwieżdżone niebo i groźniejszy niż wszystkie zwierzęta ukrywające się w lesie dookoła. Głos Przodków. Jego blask oświetlił postać Wodza w nieziemski sposób, przez co mężczyzna zdawał się być znowu młody i silny, na jego ciele zarysowały się nagle dawno nieistniejące mięśnie, a jego siwe włosy zmieniły kolor na kruczoczarny. Skóra napięła się, zmęczenie znikło z jego twarzy i tylko oczy pozostały niezmienione. Czarne i bezkresne.
Powietrze stało się nieznośnie gorące, ale jednocześnie napawało wszystkich dziwnym spokojem i siłą. Nikt nie czuł się zmęczony, nikt nie był śpiący. Cały las zamilkł i wsłuchiwał się w potężny ryk prastarego płomienia. Po postaciach zebranych przebiegł cień, który zatrzymywał się dłużej na młodych. Badał każdego z osobna i powoli przesuwał się po ich twarzach i ramionach na chwile okalając ich mrocznym całunem. Przestał poruszać się dopiero po tym jak znalazł interesującą go osobę. Zatrzymał się na młodym mężczyźnie o imieniu Kashir, ogarnął jego całą postać i czekał.
Wódz podniósł ręce do góry i zaczął swój śpiew. Słowa pieśni w dawno zapomnianym języku rozbrzmiały w całym lesie. Zatrzęsły się wszystkie drzewa, zawyły wilki, a Głos Przodków dołączył do tej harmonii dźwięków swój majestatyczny ryk. Ludzie w swoich dużych miastach nagle stanęli bez ruchu i spojrzeli w niebo. Magiczna noc znana była wśród nich pod różnymi nazwami, począwszy od Nocy Czarownic skończywszy na Dniu Niepodległości. Niezależnie jednak od nazwy i obchodów całego dnia, na niebie zawsze pojawiało się nieziemskie zjawisko. Nocną tęczę można było podziwiać tylko raz w roku i w każdym następnym lecie widniała coraz krócej. Po dziesięciu sekundach zniknęła, wódz przestał śpiewać i wszystko wróciło do normy. Zwierzęta, jak gdyby zbudzone z magicznego snu, wróciły do swoich poprzednich czynności, a w lesie znowu dało się słyszeć stukot odległego krosna.
Prolog do Stagnacji
Tej nocy była pełnia księżyca. Miękkie światło jego tarczy oświetlało cały las i średniej wielkości polanę, na której siedzieli członkowie plemienia Anirtu. Rozgwieżdżone niebo przybrało nieziemsko kobaltowy kolor. Nie przykrywała go żadna, nawet najmniejsza chmurka i można było oglądać wszystkie konstelacje w całej ich okazałości. Nic dziwnego, w końcu pogoda została wyproszona u bogów.
Magiczna noc wstąpienia do świata żywych.
Sędziwy wódz plemienia zaczął swoją coroczną opowieść. Poorany zmarszczkami wyglądał jak stare drzewo, któremu od dawna już nie dane było się pożywić. Chudy i żylasty, z obwisłą skórą, zmęczoną twarzą i wielkimi czarnymi oczami. Patrząc w nie człowiek powoli zapadał się w nicość, odnajdywał spokój, swoje wewnętrzne „ja”, swój życiowy cel i sens istnienia. Odpowiadały na każde, nawet niewypowiedziane pytanie i nigdy nie zmieniały wyrazu. Obojętne i bezkresne, a przecież mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy.
- Przyszłość, przeszłość, teraźniejszość. Wczoraj i dzisiaj, jutro, za rok, sto lat temu… Zawsze było i będzie tak samo. Dzieci dorastają, poznają siebie i są gotowe, żeby wylecieć z gniazda. To prawda niezmienna, uniwersalna i tak oczywista, że często o niej zapominamy – stary wódz podrapał się po głowie, chwycił mocno za rzeźbioną w wilki, drewnianą laskę i opierając na niej cały ciężar swojego ciała, powoli się podniósł. – Jesteście tutaj, bo jesteście z nami wystarczająco długo, żeby obdarzyć was darem Życia. Nauczyliście się już wszystkiego, co mogliśmy wam przekazać. Dzisiaj przyszłość i przeszłość łączą się w jedno. Tylko dzisiaj możecie zadecydować o swoim przeznaczeniu. Chcecie założyć rodzinę, czy walczyć? Chcecie iść czy zostać z nami? Chcecie żyć… czy bliższe waszemu sercu są słodkie ramiona śmierci?
Młodzi chłopcy i dziewczęta przybyli ze wszystkich stron Grossewaldu, Wielkiego Lasu plemienia, aby wstąpić do świata żywych. Znaczyło to, że są dorośli na tyle, aby mogli zadecydować o całym swoim przyszłym życiu. Każde z nich do tej pory próbowało wszystkich form sztuki i parało się każdej możliwej pracy. Niezależnie od płci, potrafili tkać, prząść, polować, walczyć, oprawiać zwierzynę, opatrywać ludzi i malować na skórze. Nauczyli się sprzątać i gotować, opiekować się dziećmi, chorymi i zwierzętami. Posługiwali się perfekcyjnie językiem ich ludu, a także Wspólnym w mowie i piśmie. Dzisiaj, w obecności swoich rodzin i Wodza, pod kobaltowym, rozgwieżdżonym niebem mieli wybrać zajęcie na całe swoje życie. Tym właśnie było wstąpienie do świata żywych, określonym zajęciem, które się kochało i któremu można było się oddać w całości.
Wódz stuknął laską w ziemię, która zadrżała leciuteńko. W miejscu uderzenia pojawił się mały, błękitny płomyk, który powoli rósł, aż przeobraził się w ogromny płomień, jaśniejszy niż całe rozgwieżdżone niebo i groźniejszy niż wszystkie zwierzęta ukrywające się w lesie dookoła. Głos Przodków. Jego blask oświetlił postać Wodza w nieziemski sposób, przez co mężczyzna zdawał się być znowu młody i silny, na jego ciele zarysowały się nagle dawno nieistniejące mięśnie, a jego siwe włosy zmieniły kolor na kruczoczarny. Skóra napięła się, zmęczenie znikło z jego twarzy i tylko oczy pozostały niezmienione. Czarne i bezkresne.
Powietrze stało się nieznośnie gorące, ale jednocześnie napawało wszystkich dziwnym spokojem i siłą. Nikt nie czuł się zmęczony, nikt nie był śpiący. Cały las zamilkł i wsłuchiwał się w potężny ryk prastarego płomienia. Po postaciach zebranych przebiegł cień, który zatrzymywał się dłużej na młodych. Badał każdego z osobna i powoli przesuwał się po ich twarzach i ramionach na chwile okalając ich mrocznym całunem. Przestał poruszać się dopiero po tym jak znalazł interesującą go osobę. Zatrzymał się na młodym mężczyźnie o imieniu Kashir, ogarnął jego całą postać i czekał.
Wódz podniósł ręce do góry i zaczął swój śpiew. Słowa pieśni w dawno zapomnianym języku rozbrzmiały w całym lesie. Zatrzęsły się wszystkie drzewa, zawyły wilki, a Głos Przodków dołączył do tej harmonii dźwięków swój majestatyczny ryk. Ludzie w swoich dużych miastach nagle stanęli bez ruchu i spojrzeli w niebo. Magiczna noc znana była wśród nich pod różnymi nazwami, począwszy od Nocy Czarownic skończywszy na Dniu Niepodległości. Niezależnie jednak od nazwy i obchodów całego dnia, na niebie zawsze pojawiało się nieziemskie zjawisko. Nocną tęczę można było podziwiać tylko raz w roku i w każdym następnym lecie widniała coraz krócej. Po dziesięciu sekundach zniknęła, wódz przestał śpiewać i wszystko wróciło do normy. Zwierzęta, jak gdyby zbudzone z magicznego snu, wróciły do swoich poprzednich czynności, a w lesie znowu dało się słyszeć stukot odległego krosna.
- Czas na decyzję. Podejdźcie do Głosu Przodków i powiedzcie mu, kim chcecie zostać. Wysłucha was i wesprze w waszym wyborze. Będzie zawsze prowadził was przez życie.
Po skończonej przemowie, wódz osunął się na ziemię i zaczął obserwować młodych ludzi. Podchodzili pojedynczo do błękitnego ognia i zwierzali mu się ze swoich pragnień i celów. W kręgi ich ludu wstąpiło dzisiaj kilku wojowników, łowców, a także Namid, gwieździsta tancerka i Meda, prorokini. Ciekawe wybory, ale czekało ich ciężkie życie.
Każdy z nich był jednak szczęśliwy. Każdy oprócz Kashira, który ogarnięty cieniem wyglądał całkowicie inaczej. Tak samo jak przed laty wyglądał inny młodzieniec, który wyruszył w podróż i już nigdy nie wrócił, syn ówczesnego wodza. Starzec skinął głową, a chłopak prędko podszedł i przed nim usiadł. - Tak, wodzu?
- Kashirze… podjąłeś decyzję zanim tu przybyłeś?
- Nie, wodzu. Dopiero stojąc i patrząc się w Głos Bogów zrozumiałem, że muszę wyruszyć w podróż i sprawdzić na własne oczy dlaczego umierają nasze lasy, zwierzęta i ludzie. Chcę wiedzieć dlaczego nie słyszymy już wycia wilków i czemu nie potrafimy przypomnieć sobie słów zapomnianej pieśni i staje się ona coraz krótsza. Jestem młody, ale potrafię walczyć i jeździć konno. Wyjadę, a jak wrócę to opowiem wszystko na Radzie Plemion. – chłopak uderzył pięścią w swoją nagą, upstrzoną czerwonymi pasami, pierś. Drobiny czerwonego barwnika zwanego ochrą, wzbiły się w górę i osiadły z powrotem na jego ciele.
- A więc Głos Bogów podjął decyzję za ciebie. Będzie wspierał cię w twojej podróży, a my będziemy czekali na twój powrót. Witaj w świecie żywych, Kashirze Wikvaya, ty który przynosisz. Obyś przyniósł nam dobre wieści.
Ostatnia edycja: